Komisja przekazała dane z kilkudniowym opóźnieniem. CNE twierdzi, że stała się celem "masowych ataków hakerskich" z różnych rejonów świata, poinformowała AFP. CNE nie opublikowała jednak protokołów wyborczych ze wszystkich lokali, czego domagała się opozycja.
Przywódczyni opozycji Maria Corina Machado, której rząd Maduro uniemożliwił start w wyborach, wezwała do zorganizowania w sobotę demonstracji "we wszystkich miastach" kraju w celu potwierdzenia "historycznego zwycięstwa" Edmundo Gonzaleza.
Wyniki wyborów są kwestionowane nie tylko przez opozycję, ale i przez szereg państw. W czwartek sekretarz stanu USA Anthony Blinken zadeklarował, że właściwym zwycięzcą wyborów jest kandydat opozycji Edmundo Gonzalez Urrutia. Oświadczył, że amerykańska administracja zgromadziła "przytłaczające dowody" na sfałszowanie głosowania przez władzę Wenezueli.
W piątek również Argentyna uznała Gonzaleza jako prezydenta Wenezueli, zwracając uwagę na fałszerstwa wyborcze obozu Maduro. "Możemy potwierdzić bez żadnych wątpliwości, że prawowitym zwycięzcą i prezydentem elektem jest Edmundo Gonzalez" - napisała na platformie X minister spraw zagranicznych Argentyny Diana Mondino
Dołączyła do niej Kostaryka, która stwierdziła, że to Gonzalez jest "niekwestionowanym" zwycięzcą oraz że "jest oczywiste, że Nicolas Maduro nie otrzymał większości głosów Wenezuelczyków". San Jose uważa ogłoszenie wyboru Maduro przez wenezuelskie władze za "oszustwo".
"Na podstawie przytłaczających dowodów dla Urugwaju jest jasne, że Edmundo Gonzalez uzyskał większość głosów w wyborach prezydenckich w Wenezueli. Mamy nadzieję, że wola narodu wenezuelskiego zostanie uszanowana" – napisał w mediach społecznościowych minister spraw zagranicznych Omar Paganini.
Peru było pierwszym krajem, który jeszcze we wtorek uznał wygraną Edmundo. W odpowiedzi Wenezuela zerwała stosunki dyplomatyczne z Limą.
Meksyk nie dołączył do państw kwestionujących wygraną Maduro, a jego prezydent Andres Manuel Lopez Obrador oświadczył w piątek, że uznanie przez USA kandydata opozycji za prawowitego prezydenta jest "przesadne". (PAP)