„Robinhoodowcy” (ang. Robinhooders) to stosunkowo nowa grupa amerykańskich inwestorów indywidualnych, zawdzięczających swój przydomek najpopularniejszej aplikacji mobilnej do tradingu bez prowizji - Robinhood. Większość z ponad 10 milionów użytkowników aplikacji nie ma trzydziestu lat, interesuje się rynkami finansowymi od bardzo niedawna, nie dysponuje dużym kapitałem i w większości… nie ma pojęcia o tym w co inwestuje. Liczą się bowiem wyniki, a te dzięki obecnej hossie, stymulowanej przez ekspansywną politykę monetarną Fedu, a także dzięki dźwigni, którą oferuje Robinhood, są ponadprzeciętne. Kilkanaście procent zysku każdego dnia? W obecnych warunkach to żaden problem, przynajmniej z perspektywy Robinhoodowców.
W mediach społecznościowych i na forach tematycznych można znaleźć dziesiątki wątków prowadzonych przez użytkowników aplikacji, w których losowo wybierają oni spółki do swojego portfela, nie mając nawet pojęcia czym te się zajmują i w jakiej są kondycji, a następnie chwalą się osiągniętymi zyskami. Zarabianie pieniędzy na giełdzie nigdy nie było tak proste, a to co od lat próbowali wmówić nam „starzy inwestorzy”, zarabiający po kilka-kilkanaście procent rocznie, można dziś włożyć między bajki. Taki przekaz, podszyty swego rodzaju wojną pokoleniową, można wyczytać z postawy wielu millenialsów na giełdzie. Inwestowanie i spekulacja bez odpowiedniego przygotowania i respektu dla rynku prędzej czy później źle się skończą. I wcale nie chodzi tu wyłącznie o utratę zainwestowanego kapitału, ani nawet o osiągnięcie debetu w postaci ujemnego salda rachunku.
Zabójcze dźwignia i niewiedza
W zeszłym tygodniu dwudziestoletni Amerykanin Alex Kearns popełnił samobójstwo, informując w krótkiej wiadomości pozostawionej swoim rodzicom, że zdecydował się na ten krok po to, by uchronić rodzinę przed ogromną stratą, jaką rzekomo poniósł handlując w aplikacji Robinhood.
Kearns, tradując lewarowanymi opcjami na akcje, zauważył na swoim koncie w polu „Cash” i „Buying Power” kwotę ponad 730 tys. dolarów na minusie, sądząc że była to strata, którą poniósł i którą będzie musiał pokryć.
Chłopak w swoim liście napisanym przed popełnieniem samobójstwa, oskarżył Robinhooda o to, że aplikacja pozwoliła mu na podjęcie zbyt dużego ryzyka: „Jakim cudem dwudziestolatek bez dochodów mógł zalewarować się na prawie milion dolarów?”. W swoim liście wprost przyznał, że nie miał pojęcia co robi i w jaki sposób rozliczane były opcje, którymi handlował.
Świadczy o tym fakt, że ponad 730 tys. dolarów na minusie nie było rzeczywistym debetem, który dwudziestolatek musiałby spłacać. Kwota odzwierciedlała drugą stronę transakcji opcjami, która nie była jeszcze rozliczona i oznaczała sumaryczną wartość akcji przypisanych do tych opcji.
Co więcej, aplikacja Robinhood nie daje możliwości handlu opcjami bez pokrycia (ang. uncovered/naked options), co w praktyce oznacza, że nawet przy wykorzystaniu wysokiej dźwigni osiągnięcie ujemnego salda rachunku jest nierealne.
Dwudziestolatek niestety o tym nie wiedział, mimo tego że, aby otrzymać dostęp do lewarowanych instrumentów na platformie, musiał wypełnić ankietę, w której zapewnił że rozumie funkcjonowanie i ryzyko handlu opcjami.
Robinhood Markets w odpowiedzi na opisaną tragedię Alexa Kearnsa zapowiedział, że zmieni interfejs swojej aplikacji, tak aby status konta i przebieg transakcji był możliwie jak najbardziej zrozumiały dla użytkowników. Oprócz tego, na platformie mają pojawić się dodatkowe wymagania dotyczące weryfikacji dla klientów chcących uzyskać dostęp do lewarowanych instrumentów, w tym opcji.
Opisany przypadek jest oczywiście wyjątkowo skrajny, nie wiadomo bowiem w jakim stanie psychicznym dwudziestolatek był zanim zaczął handlować na Robinhoodzie. Inwestowanie i spekulacja, szczególnie z wykorzystaniem dźwigni finansowej, to jednak nie zabawa, czy gra, nawet jeśli odbywa się z wykorzystaniem atrakcyjnej wizualnie aplikacji mobilnej i nie wymaga od nas żadnego doświadczenia i wiedzy.
Zrzut ekranu z aplikacji Robinhood na koncie Alexa Kearnsa
Opcje są jednym z rodzajów kontraktów terminowych (obok forward i futures) służących do zabezpieczania swoich pozycji (w tym hedgingu), przeznaczonym głównie dla inwestorów instytucjonalnych. Można wykorzystywać je również do spekulacji, co ma miejsce chociażby w aplikacji Robinhood. Opcja daje prawo, lecz nie obliguje do wykupu lub zbycia konkretnego aktywa po określonej wcześniej cenie. Wyróżnia się opcje kupna (call option) i sprzedaży (put option). Opcje same w sobie są jednym z bardziej skomplikowanych instrumentów pochodnych i z pewnością nie są przeznaczone dla początkujących i niedoświadczonych inwestorów.
„Dostęp do rynków finansowych dla każdego, nie tylko dla najbogatszych”
Najpopularniejsza aplikacja do inwestowania pojawiła się na rynku w marcu 2015 r. Cel, jaki przyświecał jej założycielom start-upu był prosty - chcieli oni stworzyć łatwą w obsłudze i intuicyjną aplikację do tradingu obsługiwaną za pomocą smartfona, w której za składanie zleceń nie jest pobierana prowizja. Wokół tego celu stworzono atrakcyjną historię o heroicznej walce z zastanym porządkiem utrzymywanym przez największych amerykańskich brokerów, pobierających kilkudolarowe opłaty za każdą operację na giełdzie i wymagających od swoich klientów wpłacania wielotysięcznych depozytów. Atrakcyjność wizualna aplikacji, możliwość handlu z niewielkim depozytem i brak prowizji były kartami przetargowymi Robinhooda, który szybko zaczął zyskiwać klientów wcześniej niemających nic wspólnego z rynkiem kapitałowym i nie interesujących się inwestycjami. Mowa szczególnie o millenialsach (urodzonych w latach 80. i 90. XX w.), którzy zaczęli masowo korzystać z aplikacji, wcześniej nie odnajdując dla siebie atrakcyjnej oferty ze strony „starych brokerów”.
Robinhood Markets również jest brokerem zarejestrowanym w USA i regulowanym przez amerykańskie instytucje, takie jak FINRA oraz SEC, jednak jego oferta skierowana jest bezpośrednio do nieprofesjonalnego użytkownika - aplikacja z poziomu smartfona daje dostęp do najpopularniejszych amerykańskich spółek giełdowych, ETF-ów, kryptowalut (w niektórych stanach USA), a w płatnej wersji Gold oferuje również opisywaną wcześniej dźwignię finansową. Oprócz tego Robinhood zapewnia natychmiastowe księgowanie depozytów, możliwość cząstkowego zakupu akcji (nabycie np. połowy akcji lub jej dowolnej części, za nie mniej niż 1 dolara, co wcześniej w Europie wprowadził brytyjski fintech Revolut), automatyczne reinwestowanie wpływów z dywidend, a przede wszystkim handel bez prowizji.
Mimo tego, że Robinhood jest już obecny na rynku ponad pięć lat, jak dotąd żaden z konkurencyjnych brokerów nie stworzył aplikacji mobilnej, która pod względem wizualnym i użytkowym mogłaby się z nim równać.
Mimo tego, Robinhood Markets wywarł spory wpływ na konkurencyjność wśród amerykańskich domów maklerskich, tworząc nowy standard „handlu bez prowizji”. W październiku zeszłego roku jedni z największych brokerów detalicznych w USA - TD Ameritrade i Charles Schwab - zrezygnowali z pobierania prowizji maklerskich od transakcji na akcjach amerykańskich spółek i ETF-ach. Nie rozpoczęło to jednak odpływu klientów korzystających dotychczas z aplikacji Robinhood.
Odbiera bogatym, daje ubogim?
Robinhood Markets w swoim przekazie marketingowym przekonuje, że kieruje się altruistycznymi intencjami dostarczania jak najszerszej grupie odbiorców darmowego dostępu do rynków finansowych, co wcześniej było czymś elitarnym i zarezerwowanym niemal wyłącznie dla osób zamożnych. Nie oszukujmy się jednak - broker ze sprawnie działającą aplikacją mobilną nie jest organizacją charytatywną, zaś kolejne fundusze venture capital, które chętnie inwestują w niego miliony dolarów nie robią tego po to, by wspierać szczytny cel. Na czym więc zarabia broker, który oferuje „darmowe inwestowanie”?
Oferuje on subskrypcję w wersji Gold, której koszt rozpoczyna się od 5 dolarów miesięcznie (w zależności od wysokości depozytu), jednak ogromna większość klientów Robinhooda korzysta z darmowej wersji, przez co sama subskrypcja nie dałaby brokerowi szans na to, by utrzymać się wyłącznie za jej pomocą.
Robinhood Markets dominującą część swoich przychodów generuje jednak w zupełnie inny, nie do końca zgodny ze swoimi ideałami, sposób.
W Stanach Zjednoczonych brokerzy detaliczni mogą zlecać realizację zleceń maklerskich większym podmiotom w przypadku, gdy mowa o tzw. „non-directed orders”, czyli zleceniach, które nie określają tego, kto ma dokonać ich ostatecznej egzekucji. Na platformie Robinhood wszystkie zlecenia maklerskie mają status „non-directed”, a co za tym idzie są sprzedawane dużym brokerom instytucjonalnym HFT (ang. high frequency trading), którym platforma rzekomo wypowiedziała wojnę… Co więcej, Robinhood rozlicza się z brokerami instytucjonalnymi za każdy zrealizowany dolar transakcji, nie zaś - jak większość konkurencji - za pojedynczą akcję, którą udało się kupić lub sprzedać. Sprawia to, że brokerzy HFT w większości przypadków płacą więcej za transakcje skupowane od Robinhooda niż od innych brokerów detalicznych, otrzymując w zamian ciągłą płynność obrotu.
Ten proceder wyszedł na jaw pod koniec 2018 r., kiedy okazało się że prawie połowa przychodów Robinhooda pochodzi z właśnie ze sprzedaży pakietów zleceń swoich użytkowników brokerom instytucjonalnym.
W grudniu zeszłego roku Robinhood Markets otrzymał od regulatora FINRA karę finansową w wysokości 1,25 mln dolarów właśnie za przekazywanie zleceń swoich klientów wybranym brokerom HFT i market makerom, bez wcześniejszego upewnienia się czy zapewnia użytkownikom realizację zleceń po najlepszych możliwych warunkach rynkowych (zarzuty dotyczyły okresu od października 2016 do listopada 2017). Opisane kontrowersje nie wpłynęły jednak na zmniejszenie popularności aplikacji - na początku 2020 r. liczba aktywnych użytkowników Robinhooda przekroczyła 10 mln, a mediana ich wieku wynosi 27 lat. Warto zauważyć, że było to jeszcze przed marcowym zamieszaniem na giełdach, które zachęciło kolejne osoby do rozpoczęcia inwestycyjnej przygody.