" to brzydkie słowo" takim zdaniem zaczynała się „Sztuka spekulacji". Rzeczywiście, słowo „spekulacja" źle się kojarzyło, zwłaszcza w państwie, gdzie przez całe dekady rozmaitych „spekulantów" tropiono i karano (ustawa z 13 lutego 1957 roku przewidywała za spekulację kary grzywny, aresztu lub więzienia nawet do lat 10). Ze „Słownika języka polskiego" PWN, wydanego -uwaga!- w roku 1994, mogliśmy się dowiedzieć, że spekulacją jest „nieuczciwa operacja handlowa polegająca na wykupywaniu, gromadzeniu i odsprzedaży z nadmiernym zyskiem towarów, na które popyt przewyższa podaż".
Definicja ta jest w równym stopniu absurdalna, co cała gospodarka komunistyczna, i zdumiewa, że ją w leksykonie polskiej mowy (i myśli) przeżyła. Podnosząc „spekulację" do rangi sztuki, Komar przywracał temu słowu znaczenie zgodne z jego szlachetnym łacińskim pochodzeniem (speculatio – 'wypatrywanie', 'badanie', 'rozmyślanie'). Uwalniał więc giełdowych graczy od fałszywego wstydu, poczucia, że w ich zajęciu jest coś podejrzanego, coś niestosownego.
~ Zbigniew Mentzel przedmowa do „Sztuki Spekulacji” wydanej w 2011 r.
Z ZENONEM KOMAREM ROZMAWIA: Jakub Wilk
Panie Zenonie, często powtarza Pan, że jest Pan spekulantem, a nie inwestorem. Czym różnią się wymienione sylwetki?
Myślę, że głównym kryterium jest tutaj czas trwania transakcji. Biorąc za przykład Warrena Buffeta, on kupuje na tzw. zawsze i tak naprawdę w ogóle nie handluje. Innym wyznacznikiem może być także płynność. W moim pojęciu inwestycje to np. nieruchomości, ponieważ nie są płynnym aktywem. Brak płynności wymaga, by czas zaangażowania w danym aktywie był liczony w latach, a nie w dniach, tygodniach czy miesiącach. Tak więc z jednej strony tym, co różni inwestycje od spekulacji, jest czas trwania transakcji, a z drugiej płynność aktywów.
Mówiąc z pewnym poczuciem humoru – często spekulacje, które są nietrafione, nazywa się inwestycjami.
Słowo spekulant nie cieszy się w Polsce popularnością. Osoby, które parają się tym zajęciem, często nie lubią być określane mianem spekulanta. Z czego to wynika?
Zacznijmy od wyjaśnienia, co tak naprawdę oznacza spekulacja. Jest to słowo wywodzące się od łacińskiego speculatio i znaczy tyle co obserwować. W czasach PRL‐u za spekulantów uważano tzw. badylarzy i osoby, które handlowały towarami, które dla przeciętnego obywatela nie były dostępne. Prawdopodobnie tutaj należy szukać źródeł nieporozumień. Istotą spekulacji jest obserwacja, rozmyślanie, wyciąganie wniosków i pociągnięcie za spust. Tym różni się również hazard od spekulacji. Nie ma on nic wspólnego ze spekulacją, gdyż nie daje możliwości obserwowania i wyciągania wniosków.
Wracając do różnic pomiędzy spekulacją, a inwestowaniem, mówi się, że osoby, które stosują analizę fundamentalną to inwestorzy, natomiast Ci, którzy posiłkują się analizą techniczną to spekulanci. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
Znam oczywiście analizę techniczną i analizę fundamentalną. Bliższa sercu jest mi ta pierwsza. Nigdy nie miałem wystarczająco czasu, by analizować raporty. Wracając do przytoczonego przeze mnie kryterium czasu, to analiza techniczna ma niewątpliwie przewagę w kwestii timingu, czyli trafienia w odpowiedni moment podjęcia transakcji. Widzimy formację, dojście do istotnego poziomu wsparcia lub oporu i podejmujemy decyzję na podstawie tych przesłanek. Analiza fundamentalna jest natomiast oparta na badaniu raportów np. w przypadku akcji ‐ na analizie przychodów, kosztów, zysków przedsiębiorstwa itp. W przypadku kwestii fundamentalnych prawdą jest to, że jeśli firma będzie zarabiać systematycznie, to w długim terminie znajdzie to odzwierciedlenie na rynku. Natomiast problemem jest, że nie jesteśmy w stanie określić, kiedy to się stanie.
Można powiedzieć, że analiza techniczna pomaga w timingu, natomiast fundamentalna w długoterminowych prognozach. Z tym, że trzeba prognozować dwa razy; najpierw przyszłe zyski, a następnie, jak rynek będzie wyceniać te zyski w przyszłości. Z mojego punktu widzenia obie metody służą bardziej temu, by być zaangażowanym na rynku, bo czymś przecież trzeba się podeprzeć. W tym sensie są pomocne, bo z pasywnego inwestora czynią aktywnego. Istnieją jednak również inne metody, które pozwalają zarobić.
Skoro nie analiza techniczna i nie analiza fundamentalna, to co w takim razie?
Sprzedaż premii za czas i zmienność na opcjach. Oczywiście na opcjach opartych o najbardziej płynne instrumenty. Tak więc akcje, takie jak np. Apple, Facebook, Twitter, Google. Do tego należy dodać indeksy, obligacje, towary, takie jak ropa, złoto, srebro i oczywiście waluty. I tak naprawdę wszystko, co trzeba zrobić, to sprzedawać premie.
Nie zawsze się zarabia, ale piękno tego podejścia polega na tym, że sami możemy sobie wybrać prawdopodobieństwo zysków. Zwróćmy uwagę na to, że większość inwestorów kupuje, co statystycznie daje im mniej więcej 53% szans na zwyżkę cen i 47% na ich spadek. Prawie 50/50 – czyli rzut monetą – taka sama szansa na wygraną i przegraną.
Metoda sprzedaży premii zakłada, że na rynku mamy do czynienia z tzw. błądzeniem losowym. Jeśli popatrzymy na ostatnie 10 lat notowań indeksu S&P 500, to liczba dni wzrostowych jest zbliżona do liczby dni, w których rynek spadał. Czyli każdy dzień jest niezależny. To, że rynek spadał dziś, nie ma wpływu na to, czy będzie spadał jutro. Analiza techniczna mówi co innego – jeśli rynek jest w trendzie, to ten trend będzie trwał.
Jak wygląda Pana metoda?
Sprzedaż premii redukuje koszta aktywów. Dwie strategie, które zwiększają prawdopodobieństwo sukcesu, to sprzedaż opcji call z pokryciem i sprzedaż opcji put bez pokrycia. Redukcja kosztów zmieniła prawdopodobieństwo zysku z poziomu 50%, które przyjmuje się dla kupna akcji, do przedziału 60-84%. To niezwykła zmiana.
W mojej spekulacji szukam najbardziej płynnych instrumentów o wysokim rankingu zmienności i sprzedaję opcje call i put z cenami wykonania oddalonymi od bieżącej ceny o co najmniej jedno odchylenie standardowe. Metoda ta pozwala zarabiać w ponad 70% transakcji, co wywołuje pewność siebie i uśmiech na twarzach jej zwolenników, i nie ma nic wspólnego z nieuczciwą operacją handlową.
Prawdopodobieństwo wygranej zależy od ceny wykonania opcji. Im cena wykonania jest bardziej oddalona od ceny bieżącej, tym to prawdopodobieństwo jest wyższe, ale z kolei otrzymujemy niższą premię z opcji, a w konsekwencji niższy zwrot na kapitale. Ustalając różnicę ceny wykonania od ceny bieżącej na jedno odchylenie standardowe, otrzymujemy 68% szans na wygraną. Jednak dodatkową przewagą jest to, że tabele, które określają prawdopodobieństwo w praktyce, są w około 5-8% niedoszacowane. I między innymi na tym polega przewaga metody.
Czy metoda ma jakieś mankamenty?
Owszem, ma, bo oprócz 70% szans na wygraną, jest 30% szans na porażkę i trzeba się z tym liczyć. Nikt nie lubi przegrywać. Dla wielu graczy 30% szans na przegraną jest wielką wadą. Najważniejsze jest to, że sami mogą wybierać procent prawdopodobieństwa.
Można powiedzieć, że Pana podejście do rynku opiera się głównie na statystyce?
Stosowałem w swojej spekulacji wiele metod, i o ile czasem wchodzę w transakcje kierunkowe, których prawdopodobieństwo wygranej jest niższe niż 50%, to moje główne transakcje to te, które charakteryzują się przynajmniej 70% szansą wygranej. By jednak nie stanowiło to problemu, należy zawierać dużo transakcji. To ważne. Dzięki temu skorzystamy z Prawa Wielkich Liczb. Sprowadza się to ogólnie do tego, że w przypadku 5 rzutów monetą istnieje szansa (choć bardzo nieduża), że wybierając orła ‐ pięciokrotnie przegramy. Jednak rzucając tą monetą 1000 razy, stosunek wygranych do przegranych będzie bliski 50/50 – i tu weryfikuje się nasze prawdopodobieństwo. Tak więc należy grać często, ale małymi stawkami – dzięki temu nasza statystyka 70/30 będzie widoczna.
Oczywiście sama metoda nie stanowi klucza do sukcesu. W czym upatruje Pan źródło swojego powodzenia?
W pierwszej książce, Sztuka Spekulacji, opisałem 5 zasad, które musi spełniać inwestor chcący odnieść sukces. Pierwszą z tych zasad było właśnie posiadanie własnej metody. Kolejną zasadą jest dyscyplina. Jeśli nie ma dyscypliny, to tak naprawdę nie ma metody. Potrzebne jest również doświadczenie. Następne zasady to akceptacja małych strat i maksymalizacja zysków. Opisałem Panu metodę sprzedaży premii, która jest inna od tych, które w handlu stosuje większość uczestników rynku. Co ciekawe te dwie ostatnie zasady - akceptacja małych strat i maksymalizacja zysków - są w przedstawionej metodzie nieaktualne. Ba, metoda, którą stosuję, zupełnie im przeczy. Po pierwsze nie stawiam stop lossów. Zarządzanie ryzykiem (stratami) odbywa się tylko w chwili wejścia na rynek. To jedyny moment, kiedy mamy nad nim kontrolę. Stąd rada, handluj często, ale małymi pozycjami. Po drugie, w mojej metodzie nie ma możliwości maksymalizacji zysków, gdyż maksymalny zysk, jaki mogę osiągnąć, jest z góry zdefiniowany. Novum tej metody jest zarządzanie transakcjami wygrywającymi. To od dekad największa zmiana. Większość transakcji opcyjnych zawierana jest na 45 dni. Badania pokazują, że 84% zysków osiąga się w połowie czasu, tj. w ciągu pierwszych 22 dniach. Tak więc, zarządzanie wygrywającymi transakcjami dodatkowo podnosi prawdopodobieństwo wygranej, i zarazem stopę zwrotu.
Jest Pan fanem brydża. Czy uważa Pan, że umiejętność gry - w brydża, pokera, szachy - mogą być pomocne w spekulacji?
Nie tylko mogą, ale są pomocne, choć spekulacji bliżej do pokera, niż do szachów czy brydża. W szachach na przykład wszystko jest widoczne na planszy szachownicy. Analogia pomiędzy pokerem i spekulacją jest taka, że działamy w warunkach niepełnej informacji. Stąd wymaga to od nas operowania rachunkiem prawdopodobieństwa. Najistotniejszą kwestią jest jednak to, że o dobrych pokerzystach i spekulantach mówi się, że nie mają pamięci. Nie gdybają, nie rozpamiętują. Przegrałeś – grasz dalej.
Brydż jest piękną grą, ale to nadal nie to samo co poker. Sam gram w brydża już od ponad 50 lat, ale przez większość czasu grałem tylko towarzysko. Nie uczestniczyłem w żadnych turniejach, bo nigdy nie miałem na to wystarczająco dużo czasu, ani na tylu dobrych partnerów. Zatem parafrazując Woody Allena - jeśli nie masz dobrego partnera, musisz mieć dobrą rękę. Dopiero kilka lat temu zacząłem grać w klubach i uczestniczyć w turniejach i nawet udało mi się zdobyć mistrzostwo stanu New Jersey, oczywiście w mojej kategorii jako tzw. nowicjusz trzeciego stopnia. Piękno tej gry polega na tym, że operując zaledwie 14 słowami, jesteśmy w stanie określić zawartość naszej ręki. Jednak w przeciągu ostatnich dwóch lat moja fascynacja spekulacją na rynku opcji odsunęła grę w brydża na dalszy plan.
Czy związując się z rynkami postawił Pan sobie jakiś cel? Czy udało się go zrealizować?
Oczywiście, tak jak chyba każdy, szybko zarobić pierwszy milion. Jak na początek mojej kariery giełdowej był to bardzo wzniosły cel. Byłem na dobrej drodze do niego wiele razy, ale bez powodzenia. Mimo wszystko mocno wierzyłem w ten cel. Nawet wynajmując apartament, nie chciałem podpisać umowy na 3 lata, bo przecież za rok miałem już być milionerem. Podpisywałem kolejne umowy, a upragnionego miliona na koncie jak nie było tak nie było. Później przyszedł czas na realizację zamysłów żony, pod tytułem kupno domu, w efekcie czego przyszło mi na ten milion trochę poczekać.
Na zakończenie ‐ czy ma Pan dla naszych czytelników jakąś radę?
Sprzedaję niepewność, sprzedaję strach w postaci zmienności. Giełda to jedyne miejsce, gdzie można to zrobić i zweryfikować rezultaty operując stawkami rzędu tylko kilkuset czy kilku tysięcy złotych. Nigdzie nie można tego zrobić tak tanio. Praktyka pokazuje, że sprzedaż premii za strach daje przewagę. Czym większy strach, tym wyższa zmienność. Życie jest pełne niepewności. Dotyczy ona zarówno związków partnerskich/małżeńskich, podjęcia nowej pracy, kupna mieszkania czy transakcji na giełdzie. Nigdy nie wiemy, co nas czeka. Ta niepewność to strach, który paraliżuje, ma wielkie oczy i jest przeszacowany.
Powiem krótko: ucz się samodzielnie zarządzać własnymi pieniędzmi - dla nikogo Twoje pieniądze nie są tak ważne, jak dla ciebie. Naucz się sprzedawać strach, a pozbędziesz się go również w innych sferach życia. W biznesie. W pracy. W relacjach z innymi. Ucz się, bo nigdy nie jest za wcześnie lub za późno, by nauczyć się spekulacji. Może to robić zarówno nastolatek, jak i emeryt. Nigdy wcześniej nie było takiego wyboru technologii, odpowiednich platform, szkoleń za darmo, i dostępu do giełd, tak tanio, jak dzisiaj.
Życzę udanych spekulacji