Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

Kto wygra wojnę handlową?

|
selectedselectedselected
Kto wygra wojnę handlową? | FXMAG
Reklama
Aa
Udostępnij
facebook
twitter
linkedin
wykop

Wojny handlowe są łatwe do wygrania – tymi słowami Donald Trump rozpoczął w ubiegłym roku konfrontację handlową … w zasadzie z całym światem. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej złożona. Drobne zwycięstwa przysłania widmo coraz większego globalnego chaosu. Kto wygra tę wojnę i – co ważniejsze – jakie będą konsekwencje dla inwestorów?

Kazus Meksyku – jak myśli Trump?

Komentatorzy polityczni często opisują politykę Trumpa jako taktyka wrzucenia granatu do szamba – huk, dużo zamieszania, zdezorientowanie przeciwnika, zaś następnie wyciągnięta dłoń i próba korzystnego dla siebie porozumienia. Ta taktyka zadziałała, przynajmniej na pozór, dwukrotnie w relacjach z najbliższymi sąsiadami – Kanadą i Meksykiem. Szczególnie tegoroczne spięcie związane z kryzysem imigracyjnym było idealnym pokazem kursu myślenia amerykańskiego prezydenta. Grożąc bardzo dotkliwymi cłami, Trump wymusił na południowym sąsiedzie ustępstwa, które przynajmniej w teorii mają zatrzymać napływ nielegalnych imigrantów do USA z Ameryki Środkowej. Wprowadzenie wspomnianych ceł byłoby ciosem dla amerykańskiej gospodarki, ale dla Meksyku byłaby to prawdziwa katastrofa. Zatem upokarzając przeciwnika, Trump, przynajmniej na papierze, odniósł podwójny sukces – wymusił pewne rozwiązania oraz pokazał siebie, jako skutecznego negocjatora. Udało się to jednak wyłącznie dlatego, że Meksyk został postawiony pod ścianą – uzależnienie ekonomiczne od USA jest w tym przypadku tak duże, że każdy inny ruch byłby samobójstwem. Przypominało to trochę wyrwanie kieszonkowego uczniowi nauczania początkowego przez gimnazjalistę. Problemem Donalda Trumpa może być to, że postrzega on wszystkie relacje właśnie w ten sposób.

Dominacja technologiczna – jak myśli Pekin?

W przypadku Chin, gdzie stawka jest znacznie większa, Trump liczył zapewne na to, że taktyka zastraszenia zadziała, ponieważ i tak spowalniające Chiny będą chciały uniknąć dodatkowego szoku gospodarczego. Dodatkowo w momencie rozpoczęcia konfliktu amerykańska gospodarka była na sterydach w postaci cięć podatkowych. Chiny mają co prawda cel w postaci wzrostu gospodarczego, ale ważniejsze wydają się być plany długoterminowe, szczególnie Made in China 2025, który zakłada chińską dominację w 10 zaawansowanych technologicznie gałęziach przemysłu, takich jak choćby samochody elektryczne, czy sztuczna inteligencja. Kraje zachodnie, szczególnie USA, zarzucają Pekinowi nieuczciwe wsparcie krajowych firm, dyskryminację inwestycji zagranicznych, wymuszanie transferu czy wręcz kradzież myśli technologicznej. Chiny zdobywając przewagę technologiczną zyskałyby nie tylko gospodarczo, ale także militarnie, a to zagraża już globalnej dominacji USA.

Obawy USA wobec Chin częściowo podziela wiele innych krajów. Zarzuty wobec nieuczciwego traktowania zagranicznych firm czy braku poszanowania własności intelektualnej są powszechnie akceptowane. Jednak strategia Trumpa może nie przynieść rozwiązania tych problemów.

Wybory 2020 klątwą administracji Trumpa?

Reklama

Już rok temu główny negocjator po stronie USA Robert Lighthizer załamywał ręce, iż Chiny mogą myśleć w horyzoncie 50 lat, podczas gdy w USA obowiązuje 2-letni cykl wyborczy (co tyle w USA mamy ważne wybory). Spostrzeżenie to jednak w tym roku jest jeszcze bardziej aktualne. W USA rozpoczęła się już kampania wyborcza. Po stronie Demokratów nie ma jeszcze oficjalnego kandydata, ale wszyscy z poważniejszych mają nad Trumpem przewagę w sondażach. Prezydent z kolei próbuje pogodzić potencjalnie dwa sprzeczne cele: dowieźć do wyborów gospodarkę w świetnym stanie i rynkową hossę i jednocześnie pokazać się jako twardziel w relacjach z Chinami. Trump chyba trochę mimo woli stał się niewolnikiem indeksów giełdowych, które traktuje jako miernik sukcesu swojej prezydentury. Cele te mogłyby być zrealizowane (i to nie bez odrobiny szczęścia) tylko w sytuacji, gdyby Pekin uległ podobnie jak Meksyk. To jednak wydaje się coraz mniej prawdopodobne.
Oczywiście z chińskiego punktu widzenia pogłębienie konfliktu handlowego i związane z tym spowolnienie gospodarcze nie jest na rękę, ale jeśli ma to być cena za zmianę w Białym Domu, długoterminowo taka strategia może być korzystna i wydaje się, że właśnie tak wygląda chiński plan. Warto zauważyć, że Chiny nie zdecydowały się na agresywną stymulację swojej gospodarki, gdyż w ten sposób pośrednio zwiększyłyby szanse Trumpa na re-elekcję. Idąc tym tokiem myślenia, lepiej jest przecierpieć rok, wpędzając w recesję także USA, zaś po wyborach zaaplikować u siebie dużą ekspansję gospodarczą, jednocześnie od razu siadając do rozmów z Joe Bidenem. Jaka jest bowiem alternatywa? W najlepszym przypadku mniejsze czy większe przepychanki z nieobliczalnym prezydentem przez kolejne 4 lata, w najgorszym zaś wizja pełnowymiarowego konfliktu handlowego, jako, że Trump będzie miał znacznie więcej politycznej przestrzeni dla agresywnej polityki. Bilans z punktu widzenia Pekinu wydaje się zatem oczywisty: należy prowadzić twardą politykę, obliczoną na zmianę w Białym Domu w przyszłym roku.

Co to oznacza dla inwestorów?

Dla rynków rysują się dwa ciekawe scenariusze. Pierwszy, który w duchu powyższej analizy wydaje się bardziej prawdopodobny, zakłada stopniową eskalację konfliktu handlowego. Nawet jeśli będzie dochodzić do rozmów, nieprzejednana postawa chińskiej strony uniemożliwi podpisanie porozumienia, z którego Trump wyszedłby z twarzą. Ponieważ globalna gospodarka już wyraźnie słabnie, taka sytuacja może doprowadzić do dużej przeceny na rynkach. Jednak wygrana Bidena wraz z programem chińskiej ekspansji oznaczałaby gwałtowne odbicie po wyborach w USA (a może nawet już przed nimi, gdyby taki scenariusz zaczynał być oczywisty). Alternatywą jest ugięcie się Trumpa i zgoda na miałkie porozumienie, które w połączeniu z ekspansją pieniężną na świecie (poza Chinami) utrzymałoby Wall Street w okolicach szczytów lub nawet pozwoliło na umiarkowaną hossę. Po wygranej Trump mógłby jednak na nowo otworzyć konflikt handlowy, sprowadzając na rynki bessę.

Dla inwestorów recesja może być okazją do uzupełnienia ekspozycji na akcje. W Polsce kolejna hossa może być wsparta programem PPK.
Oczywiście sytuacja każdego inwestora jest inna i w tym wszystkim bardzo istotne jest choćby to, jaką posiadamy wyjściową ekspozycję na akcje. Historycznie jednak recesje były idealnymi okresami do zwiększenia ekspozycji na akcje. Nie każda większa wyprzedaż na Wall Street była związana z recesją, ale od 1957 roku każdej recesji towarzyszyła wyprzedaż. Przeceny te wynosiły od 19,8% dla indeksu S&P500 (rok 1990) do 56,8% (rok 2009). To duży rozrzut, jednak w przypadku pierwszego z opisanych wyżej scenariuszy może skończyć się na spadkach w okolicach dolnego przedziału: na 14 korekt na S&P500 o zasięgu minimum 19% od 1950 roku, aż 8 miało zasięg nie większy niż 28%. Wydaje się zatem, że o ile nie dojdzie do realizacji najczarniejszych scenariuszy, cofnięcie na S&P500 rzędu 20-25% będzie globalnym sygnałem dla uzupełnienia portfeli akcyjnych. Nie ma bowiem wątpliwości, że po doświadczeniach z ostatniej dekady banki centralne zdecydują się ostatecznie na wyjście na nowe wody nie przetestowanego luzowania monetarnego.

 

Jesteś dziennikarzem i szukasz pracy? Napisz do nas

Masz lekkie pióro? Interesujesz się gospodarką i finansami? Możliwe, że szukamy właśnie Ciebie.

Zgłoś swoją kandydaturę


Przemysław Kwiecień

Przemysław Kwiecień

Główny Ekonomista X-Trade Brokers. Doktor nauk ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, absolwent UW i London Metropolitan University (tytuł MSc). Najlepszy analityk makroekonomiczny 2014 roku według NBP, Rzeczpospolitej i Parkietu. Wielokrotnie w czołówce rankingów prognoz walutowych agencji Bloomberg.

Autora możesz obserwować na LINKEDIN | TWITTER


Reklama
Reklama