Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

Czy Brexit podkręci tempo?

|
selectedselectedselected
Reklama
Aa
Udostępnij
facebook
twitter
linkedin
wykop

W Brexitowym spektaklu pojawił się cień nadziei na postęp. Theresa May udała się wczoraj do Brukseli na spotkanie z szefem Komisji Europejskiej – Jean-Claude Junckerem. Wspólna służbowa kolacja miała być konfrontacją dwóch stanowisk. Spotkanie odbyło się w tym tygodniu ze względu na nadchodzący szczyt unijny 27 członków.

 

 

Europejscy liderzy zniecierpliwieni

Brakiem postępu w kolejnych turach negocjacji zawiedzeni są również europejscy liderzy. Podróż Theresy May do Brukseli zmotywowana była również wezwaniem Angeli Merkel i Emmanuela Macrona. Niemiecka Kanclerz i Prezydent Francji nawoływali do przerwania impasu, który zaistniał na linii Bruksela-Londyn. Kolejnym czynnikiem, który w pewien sposób miał wpływ na rozmowę May i Junckera, jest nadchodzący szczyt 27 państw członkowskich (19.10), podczas którego mają zostać przedstawione dotychczasowe osiągnięcia negocjacyjne. 27 członków ma również podjąć dyskusję nad warunkami Brexitu. Czwartkowy szczyt, to także dzień, w którym zarówno strona brytyjska jak i unijna chcą ogłosić „brexitowy progres”. W praktyce trudno jest mówić o postępie. Do tej pory nie udało się przejść przez pierwszą fazę rokowań dotyczącą zobowiązań finansowych, ustalenia praw obywateli i granicy irlandzkiej. Zamknięcie fazy pierwszej umożliwi dopiero odblokowanie negocjacji w fazie drugiej, która zakłada wszczęcie rozmów na temat porozumień i umów handlowych Wielkiej Brytanii z UE.

Reklama

 

Cień szansy

Mimo braku porozumienia już po piątej bezowocnej turze rokowań, po poniedziałkowym spotkaniu May i Junckera pojawił się cień nadziei na mały postęp. Szef KE i Premier Wielkiej Brytanii razem doszli do wniosku, że wszelkie wątpliwe kwestie zostaną ustalone już w czwartek podczas szczytu „EU27”. To ważne, aby właśnie w czwartek rozwikłać wszelkie kwestie dzielące obie strony negocjacji. Ostatnia tura rokowań nie powiodła się i utwierdziła nas, że dwie strony mają zupełnie odmienne zdania i stawiają warunki. Brytyjczycy na ten moment nie są w stanie określić kwoty, jaką mieliby pokryć tzw. brexit bill (zobowiązania finansowe do UE), dopóki nie dostaną informacji na temat przyszłych relacji handlowych. Unijni negocjatorzy nie chcą zaś podać szczegółów dotyczących przyszłych umów handlowych, dopóki Wielka Brytania nie zadeklaruje sumy zobowiązań finansowych. Idąc tym tropem kolejne kwestie wyglądają podobnie. Wielka Brytania nie przedstawi swojego stanowiska w sprawie granicy irlandzkiej, aż UE nie uchyli rąbka tajemnicy znów ws. relacji handlowych, które zapanują po Brexicie. Warunki stawiane przez obie strony powodują, że wciąż znajdujemy się w stanie impasu.

 

Wzrasta ryzyko polityczne

Theresa May po swoim (owianym wcześniej tajemnicą) przemówieniu we Florencji dała znak, że Wielka Brytania jest gotowa spłacić zobowiązania do budżetu unijnego. Brytyjczycy twierdzą, że na ten moment jest to wystarczająca deklaracja. Teraz czekają na krok unijnych negocjatorów. Kroku tego jak na ten moment brak.

Philip Hammond zauważa niepokojące zjawisko w trwającym negocjacyjnym impasie. Według niego „przeciąganie liny” z obu stron, może mieć przede wszystkim negatywne skutki dla brytyjskich inwestycji. Sytuacja odbiła się także na funcie brytyjskim, który wczoraj rano, w obliczu obaw o braku porozumienia, osłabiał się w stosunku do dolara amerykańskiego o 0,3%. W czwartkowym spotkaniu 27 członków UE, nadzieję pokłada także brytyjska gospodarka. Pięć bezowocnych rund rokowań i obawa przed brakiem porozumienia może mieć negatywny wpływ na stan brytyjskiej gospodarki. Niepewność polityczna zmusza największych graczy, w tym również instytucje finansowe do wycofania się z rynku brytyjskiego. Co widać już od dawna w deklaracjach największych banków, które planują przenieść się z londyńskiego hub do innych finansowych aglomeracji, jak np. Frankfurt. Obawy Hammonda o zmniejszenie zainteresowania inwestorów brytyjskim rynkiem są więc w pełni uzasadnione.

Reklama

 

„Podkręcić tempo”

Theresa May i Jean-Claude Juncker jednogłośnie stwierdzili, że tempo negocjacji powinno przyspieszyć. Nie do końca wiadomo w jakim kierunku i jakie narzędzia polityczne zostałyby użyte w tym celu. Dla wielu Brytyjczyków „szybsze tempo” oznacza twardy Brexit, a więc wyjście z UE bez konkretnych porozumień. Takie posunięcie oznaczałoby dla Wielkiej Brytanii wejście na drogę dyskusji i debat z poszczególnymi państwami, ustalanie nowych porozumień handlowych, kolejne negocjacje, ale tym razem w pojedynkę. Czy takiego rozwiązania tak naprawdę chcą obie strony negocjacji. Za nami już pięć rund, mimo ich mało owocnego charakteru, zaprzepaszczenie szans na porozumienie mogłoby dać się we znaki nie tylko gospodarce, ale przyszłym relacjom politycznym.

Jesteś dziennikarzem i szukasz pracy? Napisz do nas

Masz lekkie pióro? Interesujesz się gospodarką i finansami? Możliwe, że szukamy właśnie Ciebie.

Zgłoś swoją kandydaturę


Estera Włodarczyk

Estera Włodarczyk

Absolwentka dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się stosunkami gospodarczo-politycznymi oraz ich wpływem na światową ekonomię.


Reklama
Reklama