Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

Chroń kapitał

|
selectedselectedselected
Reklama
Aa
Udostępnij
facebook
twitter
linkedin
wykop

Szum informacyjny. Tak nazywam jednego z największych wrogów każdego inwestora. Towarzyszy nam każdego dnia i jeśli nie nauczymy się nad nim panować – odczujemy negatywne skutki na naszych rachunkach. Wiem co mówię, sam go kiedyś tworzyłem.

 

Tak jak dr Frankenstein wykonywał swoje życiowe dzieło, tak i każdy dziennikarz spełnia misję – uważając słupki oglądalności za wymierny wskaźnik spełniania owego zadania w społeczeństwie. Jednak współczesne media, podobnie jak wspomniana literacka postać, nawet jeśli miała kiedyś dobre chęci, dzisiaj tworzy potwora. Nazywam go szumem informacyjnym.

 

Czy informacja to przewaga?

Jeszcze kilka lat temu, mój dzień z rynkami finansowymi był bardzo napięty. Siadałem rano do komputera. Sprawdzałem co działo się na rynkach w nocy, przeglądałem wykresy, depesze rynkowe, analizy, komentarze. Wszystko to, zanim w ogóle rzuciłem okiem na start sesji europejskiej. Do tego oczywiście główny element samego tradingu – wykresy, które tak naprawdę mówią dużo więcej niż się wydaje.

Reklama

Jeszcze zanim zostałem dziennikarzem, pochłaniałem książki i prasę, ale w tym zawodzie sama poranna prasówka była absolutnym obowiązkiem. Tym sposobem do wykresów i informacji, doszły podstawowe tytuły prasowe, portale tematyczne i kilkanaście zakładek z zagranicznymi blogami. Gdyby chcieć to wszystko dokładnie czytać, to tak naprawdę nie miałbym czasu na włączenie platformy transakcyjnej.

To wszystko mieściło się przed rozpoczęciem sesji. Kiedy rynki ruszą, a kalendarz wydarzeń makroekonomicznych jest danego dnia bogaty, można „utonąć” w informacjach. Podstawowym błędem, który popełniałem było założenie, że te informacje są moją przewagą na rynku. Jeśli jestem dobrze poinformowany, to mogę lepiej analizować, szybciej reagować i tym samym – będę skuteczniejszy. Dokładnie w ten sposób szum informacyjny uzależnia i powoduje złudzenie, że jest pomocny przy inwestowaniu. Jest to niekiedy bardzo kosztowne złudzenie.

 

Poznaj wroga

Żeby inwestować w świecie szumu informacyjnego, musimy zrozumieć, jak działają media. Sam oglądam różne programy ekonomiczne, słucham ekspertów od rynków finansowych i codziennie czytam gazety. Jako dziennikarz ekonomiczny nabrałem jednak gigantycznego dystansu do tego co się dzieje i jak jest przedstawiane.

Kiedy jest hossa, ceny akcji spokojnie rosną, ludzie zarabiają pieniądze, jest… nudno. Wydawcy krzyczą na redaktorów i dziennikarzy, że ci nie znajdują ciekawych tematów i oglądalność znowu spada! Dla mediów spokój na rynkach finansowych to dramat! Widzowie i czytelnicy nie chcą merytorycznych wywiadów i informacji, że jest hossa. Jeśli na rynku nie leje się krew, to media mają problem. Oglądalność spada, bo brakuje sensacji. Bardzo często szuka się wtedy na siłę tematów o zagrożeniach obecnej hossy.

Reklama

Doskonałym przykładem jest obecna sytuacja w USA. Ekonomiści i specjaliści nie pozostawili suchej nitki na rozwiązaniach byłego szefa Fed. Ben Bernanke, który uruchomił program luzowania ilościowego, czyli pompowania drukowanych świeżo miliardów dolarów w gospodarkę amerykańską, miał zdaniem dziennikarzy i cytowanych przez nich ekspertów, doprowadzić USA na skraj ekonomicznej przepaści oraz wywołać inflację nie do opanowania. Kto słuchał dramatycznych prognoz i nie zainwestował, ten dzisiaj patrzy na niewykorzystany potencjał. Media mówią jedno, a wykres drugie. Czytając w gazetach prognozy ekonomistów, pamiętajmy, że to my inwestujemy swoimi pieniędzmi i my ponosimy odpowiedzialność za transakcje. Nie ekonomiści i nie dziennikarze.

Szum informacyjny to codzienna praca tysięcy ludzi, którzy mają na celu przykucie naszej uwagi. Im dłużej i więcej oglądamy, słuchamy bądź czytamy, tym oni są bliżej osiągania swoich wyników. Jednak niekoniecznie my zbliżamy się do naszych celów – zysków z inwestycji.

 

Grecki szok

Największego olśnienia dostałem w trakcie kryzysu greckiego. W 2011 roku Grecy tonęli w długach i nikt nie wiedział, czy Unia Europejska zechce zasypać ten problem pieniędzmi. Obligacje Greków miały banki w Niemczech, Anglii oraz Francji. Cała Europa siedziała na tykającej bombie, a nieco później pojawiły się problemy z długami Portugalczyków i Włochów. O Hiszpanii analitycy bali się mówić, bo rozmiar kryzysu w tym kraju mógłby wywołać prawdziwą demolkę rynków finansowych. Indeksy w USA próbowały nie poddawać się silnym spadkom europejskim, ale formacja wodospadu, jaka tworzyła się na niemieckim DAX-ie, miała fatalny wpływ także na Amerykanów. Rynki ogarnęła panika, a media finansowe osiągały rekordową popularność.

Siedziałem wtedy w studiu redakcyjnym, szykując się do serii rozmów z analitykami i ekonomistami. Notowaliśmy rekordowe wyniki w oglądalności, moderator forum nie nadążał z pracą, a informatycy zaglądali co chwilę do serwerowni, czy aby na pewno wytrzymamy taki ruch. Inwestorzy byli przerażeni spadkami i chcieli wiedzieć więcej. Czytali, oglądali, klikali. Ale czy my wiedzieliśmy wtedy więcej?

Reklama

Dużą popularnością w sieci cieszą się relacje sportowe na żywo. Dziennikarz komentuje zagrania piłkarzy w formie tekstowej, co chwilę aktualizując, co dzieje się na boisku. Stwierdziliśmy w redakcji, że warto spróbować takiej formy, relacjonując… krach. Na stronie głównej wisiała zakładka „kryzys na żywo”, gdzie relacjonowaliśmy minuta po minucie, co dzieje się na rynkach finansowych, wplatając w to wypowiedzi analityków, artykuły z prasy zagranicznej, nasze wywiady z ekonomistami. Chyba nic nigdy nie klikało się tak doskonale, jak ta zakładka. Dziesiątki tysięcy wejść z całego świata utwierdziły mnie w przekonaniu, że to jest to, co najbardziej interesuje odbiorców mediów — na rynkach polała się krew.

Inwestowanie w tym szumie informacyjnym było szaleństwem, z każdą godziną przybywało informacji na temat problemów ekonomicznych krajów Europy, potencjalnych skutków bankructwa Grecji czy Portugalii. Banki stawały na głowie, uruchamiając swoje działy public relations, aby pokazać w mediach, jak bardzo są stabilne na tle europejskich sąsiadów. Zapewniano widzów, że sytuacja jest pod kontrolą.

W czasie zamieszek w Grecji przeprowadziłem kilkadziesiąt wywiadów z ekonomistami, analitykami i politykami. Oczywiście, jak to w mediach, najciekawsze informacje mogłem usłyszeć zaraz po wyłączeniu kamery. Od jednego z europosłów na konferencji prasowej usłyszałem, że w Grecji był nawet przygotowany scenariusz ze stanem wyjątkowym, zakładającym czołgi i wojsko na ulicach. Wszystko po to, aby ochronić banki, bo klienci zaniepokojeni sytuacją w kraju mogą w każdej chwili rzucić się do bankomatów i oddziałów, żeby wypłacić swoje pieniądze. Taka sytuacja to najgorszy koszmar banku, czyli tzw. run na bank. Żaden bank nie wytrzyma, gdy klienci rzucą się do wypłacania swoich oszczędności.

Klasyczna sytuacja podczas tego typu wywiadów to próba uspokojenia widzów i zachowania zimnej krwi w trakcie rozmowy, podczas gdy tak naprawdę panikuje cała instytucja. Przedstawiciel banku zapewnia przed kamerą, że sytuacja jest napięta, ale nie widać poważnych zagrożeń. Prywatnie – jest jeszcze bardziej przerażony niż odbiorcy, bo wie dużo więcej.

Nikt nic nie wiedział, ale każdy dużo mówił i prognozował. Tak naprawdę zarobili ci, którzy odważnie otworzyli krótkie pozycje i trzymali się mocno z szerokimi stop-lossami. Inni wygrani to ci, którzy kupowali przecenione aktywa, kiedy inni panikowali. Oni wygrali w dłuższym terminie. Kto „grał w szumie” – raczej przegrał.

 

Reklama

Spojrzenie z innego fotela

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dzisiaj nie spędzam już całych dni na rynkach finansowych i nie tworzę szumu informacyjnego jako dziennikarz. Jestem współwłaścicielem agencji marketingowej SalesMate, prowadzę bloga o edukacji ekonomicznej Doradca.tv, w dużej mierze z myślą o młodych ludziach, którzy dopiero zaczynają myśleć o swoich finansach.

Mój portfel składa się z akcji, bo nie umiem znaleźć skutecznej formy inwestowania na Forex, prowadząc biznes po kilkanaście godzin dziennie. Jeden z moich nauczycieli, najwybitniejszych traderów na świecie – Birger Schaefermeier – pokazał mi, że można generować regularne zyski z Forexu i zrobić z tego bardzo stabilny biznes. Pod warunkiem, że naszym zawodem staje się trading na pełny etat, nie ma półśrodków. Nie mogę prowadzić agencji marketingowej, bloga i jeszcze kilka godzin dziennie spędzać przed wykresami. To po prostu tak nie działa, chociaż wielu próbuje „dorobić” po pracy na Forexie. Nie mogą zrozumieć, że Forex sam w sobie to jest praca.

Z szumem informacyjnym już nie walczę, bo nie da się z nim wygrać. Trzeba go unikać. Wyłączyć telewizor zanim zaczniemy analizować. Otwarcie transakcji powinno być naszą decyzją, a nie analityka z telewizora. To my ponosimy odpowiedzialność za wynik.

Patrząc na rynki w szerszym horyzoncie, rozumiemy, że te malutkie punkty na wykresach nie mają dużego znaczenia przy silnych ruchach, ale dzięki mediom nadajemy im gigantyczne znaczenie w krótkim horyzoncie. Warto jednak odpowiedzieć sobie na pytanie – kiedy faktycznie zarabiamy? Może wyłączenie mediów i zaufanie własnym umiejętnościom, zmieni naszą krzywą kapitału nie do poznania. Polecam spróbować na własnym rachunku.

Jesteś dziennikarzem i szukasz pracy? Napisz do nas

Masz lekkie pióro? Interesujesz się gospodarką i finansami? Możliwe, że szukamy właśnie Ciebie.

Zgłoś swoją kandydaturę


Tomasz Jaroszek

Tomasz Jaroszek

Autor bloga Doradca.tv i współautor książki Śladami Warrena Buffetta


Tematy

Reklama
Reklama