Rynek dzieł sztuki przyciąga wielu inwestorów i pasjonatów. Niestety, jak się okazało, rynek stał się atrakcyjny dla oszustów – twórców piramidy finansowej. Obecnie, badana jest sprawa białostockiej galerii sztuki należącej do Szwedki. Z usług rzeczonej galerii korzystały znane osoby: politycy, celebryci. Białostocka prokuratura prowadzi śledztwo, gdyż podejrzewa się, że działalność galerii ma znamiona piramidy finansowej. Straty klientów miałyby sięgać nawet 800 mln złotych.
KNF sztuka pod lupą
W ubiegłym roku, dokładnie w styczniu Komisja Nadzoru Finansowego wpisała wspomnianą galerię sztuki na listę ostrzeżeń. W komunikacie była mowa o „prowadzeniu bez zezwolenia działalności polegającej na gromadzeniu pieniędzy, w celu obciążenia ich ryzykiem”. Zastępca białostockiego prokuratora – Paweł Sawoń dodał, że chodzi tu o naruszenia prawa bankowego (z komunikatu KNF: zawiadomienie z art. 171 ust. 1 ustawy Prawo bankowe. Zawiadomienie kierowane przez UKNF)
Ta działalność miała polegać na gromadzeniu środków pieniężnych w postaci zawierania umów z osobami fizycznymi kupna-sprzedaży dzieł sztuki – komentuje prokurator Sawoń.
Zmowa milczenia
Galeria sztuki w Polsce działa obecnie w trzech miastach: Białymstoku, Gdyni i Warszawie. Według informacji PAP, właścicielka jest Szwedką, a obecnie kontaktuje się z klientami z Londynu. Co więcej, w sprawę zaangażowany miałby być też syn kobiety. Poszkodowani nie udzielają komentarza. Sprawę delikatnie naświetla jedynie jeden z mecenasów. Aleksander Kowzan dla PAP, podkreślił, że działania właścicielki galerii sztuki mogą mieć znamiona czynu zabronionego. Jego klienci mieliby zainwestować w dzieła sztuki około 80 mln zł. Mecenas poinformował, że żaden z klientów nie otrzymał spłaty odsetek. Kapitał jego klientów uległ zabezpieczeniu. Co więcej, kolejny mecenas podaje możliwą kwotę poniesionych strat. Szacuje się, że może to być łącznie 800 mln złotych, z trzech ulokowanych w Polsce galerii.
Sztuka zarabiania
Ulokowana w Białymstoku galeria sztuki, miała generować największe zyski dla właścicielki. Inwestycje w dzieła sztuki zaczynały się od kwoty 100 tys. zł, a dochodziły nawet do 10-15 mln zł. Są to więc niemałe pieniądze. Niektórzy klienci brali kredyty hipoteczne, żeby zainwestować w oferowane dzieła. Liczba klientów szacowana jest na około 200 do 300 osób.
Właścicielka przyjęła następujący system działania. Klienci kupowali dzieła sztuki, ale zostawiali je w galerii. Ta obiecała 17% roczną stopę zwrotu. Galeria sztuki wydawała się pewnym miejscem na inwestycje. Sprzedawano w niej dzieła polskich i zagranicznych artystów. Właścicielka szczyciła się, że jej klientem był nawet Barrack Obama. Klienci więc nie wahali się powierzyć swoje środki i zainwestować w sztukę, która jest pewnym i długoletnim aktywem. Na początku Szwedka wypłacała klientom obiecane zyski. Nikt więc nie miał podejrzeń. Potem zaczęły pojawiać się problemy. Jak się okazywało w sztuczny sposób zawyżała wartość obrazów. Według jednego z mecenasów zdarzyła się sytuacja, w której dzieło warte 20 tys. zł kobieta sprzedawała za 200 tys. zł!
Dobrze uprawdopodabniała tę cenę. Z naszych informacji wynika, że pomagała jej w tym galeria w Londynie, należąca do jej znajomych. Sama nie sprzedawała tych dzieł sztuki, ale umieszczała je na swoich stronach, oferty były jeszcze wyższe. Inwestorów przekonywano, że dany obraz, rzeźbę kupują w Polsce bardzo korzystnie. Wierzyli w to do tego stopnia, że nie korzystali z opinii rzeczoznawców – tłumaczy mecenas.
Sytuacja stała się coraz bardziej podejrzana, gdy właściciele obrazów nie mogli ich zabrać z galerii, bo jak się okazywało jedno dzieło miało więcej niż jednego właściciela. Czarę goryczy przelewają jeszcze nieoficjalne podejrzenia pełnomocników. Ci twierdzą, że do niektórych z wystawianych dzieł, galeria nie posiadała praw.