Kiedy amerykańscy traderzy wstaną dzisiaj do pracy i otworzą swoje terminale Bloomberga, żeby przeczytać, co ciekawego wydarzyło się do tej pory w Europie, to na niewyspanych jeszcze twarzach pojawi się lekki uśmiech. Niemcy w końcu doczekali się swojego Enrona.
Wirecard AG, który miał ambicje, żeby konkurować z amerykańskim PayPalem w realizowaniu płatności w internecie, ogłosił w poniedziałek rano, że "zagubione" do tej pory dwa miliardy euro ze sprawozdania finansowego tak naprawdę wcale nie zaginęły. Jak bowiem mogło zaginąć coś, co nigdy wcześniej nie istniało?
W momencie pisania tego tekstu główne giełdy niemieckie są jeszcze zamknięte, ale w poniedziałek rano na prywatnym parkiecie Lang & Schwarz z Dusseldorfu akcje Wirecarda spadały o ponad 40% i kosztowały już tylko 13€, co oznacza 90% przeceny w ciągu kilku dni.
Kłopoty Wirecarda zaczęły się w zeszłym tygodniu, kiedy firma audytująca odmówiła podpisania się pod sprawozdaniem finansowym spółki. Niepokój wzbudziły skany potwierdzeń posiadania rachunków bankowych w Singapurze i na Filipinach, na których miały znajdować się prawie dwa miliardy euro zgromadzone przez Wirecard.
Problem w tym, że bank w Singapurze jakoś do dzisiaj nie chce tego faktu potwierdzić. Kolejną bombę zrzuciły natomiast oba banki filipińskie, które powiedziały, że potwierdzenia są ewidentnie sfałszowane, a wskazane konta nigdy nie istniały. W sprawę włączył się nawet filipiński bank centralny, który po błyskawicznej kontroli potwierdził, że do filipińskiego systemu finansowego rzeczone kwoty faktycznie nie wpłynęły.
Akcje Wirecard pod koniec tygodnia spadły o osiemdziesiąt procent ze 104 do 20€ za sztukę. Chwilę później pojawiły się sugestie ze strony prezesa spółki, że to wszystko jakieś nieporozumienie, dzięki czemu kurs nieznacznie odbił, ale zaraz potem prezes przestał już być prezesem i w sam tylko piątek cena papierów zamknęła się stratą 35%.
Każdy kto myśli o łapaniu dołków powinien mieć świadomość, że tak duży skandal poskutkuje nie tylko konsekwencjami prawnymi, ale prawdopodobnie też wycofaniem się z finansowania spółki przez szereg największych banków oraz odcięciem jej od systemu płatności Visa i Mastercard. To dla Wirecarda oznaczało będzie bankructwo.
Czy z tego przykładu może jednak płynąć jakakolwiek nauka dla inwestora? Znaków ostrzegawczych nie da się co prawda wyczytać ze sprawozdania finansowego, kiedy bazuje ono na sfałszowanych dokumentach, to akurat fakt. Jednak sytuacje tego typu są ryzykiem dotyczącym nie całego systemu, lecz zazwyczaj wyłącznie pojedynczej spółki z portfela. Choć nigdy nie wiadomo której, to wbrew pozorom można się przed tym obronić.
.
Artykuł pochodzi z bloga www.tradingforaliving.pl