Informacja o tym, że Komisja Nadzoru Finansowego zamierza uruchomić kolejną kampanię dotyczącą m.in. rynku kryptowalut nie spotkała się z pozytywnym odbiorem… na co chyba nikt w KNF nie liczył. Czas na ogłoszenie takiej kampanii jest o tyle niekorzystny, że tuż pod nosem Komisji rozgrywa się afera, która rozmiarem może przyćmić nawet Amber Gold.
Komisja Nadzoru Finansowego ogłosiła przetarg na „zaplanowanie i przeprowadzenie kampanii społecznej promującej aplikację KNF Alert oraz budującej świadomość istnienia ryzyk związanych z inwestowaniem w kryptowaluty, piramidy finansowe oraz działalność forex nienadzorowaną przez KNF”.
Informacja o planowanej kampanii została z góry odebrana negatywnie, szczególnie w środowisku kryptowalut jak i częściowo w środowisku Forexowym. W przypadku uczestników rynku kryptowalut jest to po części zrozumiałe, biorąc pod uwagę charakter poprzedniej kampanii informacyjnej dotyczącej kryptowalut, którą Komisja realizowała we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim.
Zastanówmy się nad tym przed czym tak naprawdę zamierza ostrzegać Komisja:
Zacznijmy od rynku Forex, gdyż akurat w tym przypadku ruch ze strony KNF jest jak najbardziej uzasadniony. Kampania ma ostrzegać przed ryzykiem związanym z podmiotami działającymi na rynku Forex, ale nienadzorowanymi przez KNF. Nie ma tutaj więc mowy o jakimkolwiek ‘ataku’ na ten rynek, czy zrównywaniu go z piramidami finansowymi. KNF chce zwrócić uwagę na problem nieautoryzowanych podmiotów, które stanowią największe zagrożenie dla inwestujących, gdyż Ci pozbawieni są w takich przypadkach jakiejkolwiek ochrony i mogą mieć trudności z rozwiązywaniem ewentualnych konfliktów z brokerem. Kampania ostrzegająca przed tymi podmiotami wydaje się jak najbardziej na miejscu w momencie, gdy decyzją ESMA (Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych) maksymalny poziom dźwigni finansowej zostaje obniżony do poziomu 1:30. W takiej sytuacji wiele osób może szukać możliwości korzystania z wyższej dźwigni u brokerów spoza Unii Europejskiej, a także u nienadzorowanych podmiotów.
W przypadku kryptowalut nie możemy już mówić o nienadzorowanych podmiotach, gdyż rynek ten nie jest w Polsce uregulowany i Komisja nie sprawuje nad nim nadzoru. Kampania, za którą KNF chce zapłacić w pewnym stopniu stawia inwestowanie w kryptowaluty na równi z działalnością nieregulowanych podmiotów na rynku Forex i z piramidami finansowymi. W takim przypadku nie ma co się dziwić, że w kryptowalutowych serwisach informacyjnych o przetargu KNF pisze się negatywnie. Środowisko kryptowalut jeszcze dobrze pamięta rozpoczętą w ubiegłym roku kampanię informacyjną „Uważaj na kryptowaluty”. Ona również miała na celu ostrzegać przed ryzykiem związanym w inwestowaniem w waluty wirtualne. W rzeczywistości nakierowana była jednak na zniechęcanie, a nie ostrzeganie. Na kampanię przeznaczono ok. 100 tys. złotych, a część tej kwoty otrzymali yutuberzy (m.in. Marcin Dubiel).
Środowisko kryptowalut obawia się, że nowa kampania również będzie nakierowana na ukazanie kryptowalut w negatywnym świetle. Oczywiście, nie ma co z góry zakładać, że przekaz nowej kampanii będzie nierzetelny. Być może KNF uczy się na błędach… choć już na wstępie popełnia ‘małą’ wtopę, zestawiając rynek kryptowalut z działalnością nieuczciwych podmiotów. Być może nie celowo, ale i tak niezbyt szczęśliwie.
Nie sposób podejmować się oceniania kampanii w momencie, w którym nie tylko nie wiemy jak będzie ona wyglądała, ale również kto ją przygotuje. Należy liczyć, że tym razem będzie ona konsultowana z przedstawicielami i specjalistami z branży. W przypadku tych pierwszych może to być jednak trudne, gdyż niekorzystne środowisko sprawiło, iż większe podmioty zdecydowały się przenieść za granicę, a w niektórych przypadkach zmuszone były do decyzji o likwidacji działalności.
czytaj również: Białoruś stawia na blockchain i kryptowaluty, a Polska odpuszcza ekonomię cyfrową
Czy taka kampania jest potrzebna?
Moja odpowiedź na to pytanie brzmi: TAK, ale…
W pierwszej kolejności należy wskazać, że kampania w dużej części dotyczy aplikacji KNF Alert, która umożliwia śledzenie listy ostrzeżeń publicznych KNF. Wydaje się, że świadomość istnienia tej listy, a także celów jej istnienia jest w Polsce mała.
Kampania przestrzegająca przed piramidami finansowymi jest potrzebna w sposób oczywisty, podobnie w przypadku nienadzorowanych brokerów forexowych. Ludzie w dalszym ciągu ulegają wizji szybkiego wzbogacenia się, nie zdając sobie sprawy, że nie jest to możliwe bez podejmowania ogromnego ryzyka. Kampania dotycząca kryptowalut ma rację bytu jedynie w kontekście ryzyka związanego z inwestowaniem w kryptowaluty. Nie chodzi w tym przypadku przede wszystkim o ryzyko zmienności, gdyż rynki lewarowane charakteryzują się podobnym poziomem tego ryzyka. W większym stopniu należałoby nakreślić problem wiarygodności projektów opartych na kryptowalutach, ryzyko związane z handlem na mało wiarygodnych giełdach (analogia do nieregulowanych podmiotów rynku FX), czy problem z podmiotami wykorzystującymi popularność kryptowalut do tworzenia nieuczciwych schematów inwestycyjnych (takich jak np. piramidy finansowe). Wydaje się więc, że w przypadku kryptowalut najlepiej byłoby postawić na kampanie informacyjno-edukacyjną.
Pod latarnią najciemniej
W związku z planowaną kampanią informacyjną Komisji wytyka się jeszcze jeden, wydaje się, że dużo większy problem. Podczas gdy kolejnego Amber Gold upatruje się w nie nadzorowanym przez KNF rynku walut cyfrowych, tuż pod nosem Komisji mamy obecnie zamieszanie z GetBack - spółką windykacyjną, która od ubiełgego roku pozyskiwała ogromną ilość kapitału m.in. poprzez emisje akcji i obligacji.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) i Rzecznik Finansowy (RF) otrzymują skargi od osób, które kupowały obligacje GetBacku. Inwestorzy, którzy inwestowali w emitowane przez GetBack obligacje uważają, że padli ofiarą misselingu. Twierdzą, że instytucje, które oferowały im możliwość zakupienia obligacji, podawały im informacje, które były niezgodne z rzeczywistością, przez co inwestorzy nie mogli w poprawny sposób ocenić ryzyka na jakie się wystawiają. Marcin Jaworski, rzecznik prasowy powiedział serwisowi bankier.pl, że „sprzedawcy w bankach i maklerzy mieli informować – wbrew warunkom emisji - że obligacje są zabezpieczone wyodrębnioną pulą majątku”. OUKiK już sprawdza, czy przy oferowaniu obligacji emitowanych przez GetBack nie doszło do naruszeń.
Pole do nadużyć było spore, gdyż promowanie GetBack było korzystne dla całego sektora finansowego. Nie tylko dlatego, że spółka zalewała go ogromnym kapitałem, uzyskanym m.in. z emisji akcji i obligacji. Wystarczy powiedzieć, że debiutancka oferta GetBacku na GPW kosztowała prawdopodobnie ok. 75 mln zł (czyli 10% wartości całej oferty). Organizatorami było aż 8 biur maklerskich, do których trafiło od 19 mln do 56 mln zł. Tak duża liczba biur maklerskich sprawiła, że GetBackowi łatwiej było uzyskać pozytywne rekomendacje. Wystarczy popatrzeć na to, że w pierwszych miesiącach po debiucie ceny akcji rosły i w szczytowym momencie osiągnęły poziom 28,60 zł. Od października ubiegłego roku poddały się jednak trendowi spadkowemu, by w połowie kwietnia osiągnąć poziom 3,75 zł. Jest to ostatnia cena zanotowana na GPW w przypadku akcji spółki, gdyż później giełda zawiesiła notowania GetBacku. Teraz spółka zwleka z opublikowaniem swoich wyników finansowcy za 2017 rok, a i tak już wiadomo, że jej straty w tym okresie mogą sięgnąć 1 mld zł – to niemal 3 razy więcej niż kapitalizacja spółki w momencie zawieszenia jej notowań.
Liczba osób, które kupiły obligacje wyemitowane przez GetBack to prawdopodobnie ponad 9 tys. osób, a stanowią oni tylko część osób inwestujących w papiery GetBack. Część z nich zrzeszona jest w grupie założonej w serwisie Facebook. Ich celem jest wspólna walka o odzyskanie zainwestowanych pieniędzy. W podobny sposób zjednoczyli się niedawno klienci kopalni kryptowalut PGC Mine, którzy walczą o odzyskanie sprzętu znajdującego się w serwerowniach należących do firmy. Według Gazety Prawnej poszkodowanych inwestorów w aferze GetBacku może być nawet 20 tys. To więcej niż w przypadku afery AmberGold. W tamtym przypadku kwotę strat oszacowano na 851 mln zł. Teraz straty mogą być nawet większe.
Cała sprawa z GetBackiem toczyła się tuż pod nosem KNF. Spółka działała na rynkach nadzorowanych przez Komisję, a jakiekolwiek kroki zostały podjęte w momencie, gdy okazało się, że zmierza ku upadkowi. Jeśli zarzuty dotyczące misselingu okażą się prawdziwe, to podkopią one wiarygodność instytucji finansowych i będą stanowić czynnik zniechęcający do inwestowania na rynkach regulowanych.
Kampania informacyjna dotycząca rynku obligacji korporacyjnych?
Łącząc oba opisane tematy nie sposób nie zadać pytania: Czy potrzebna jest kampania informacyjna dotycząca rynku obligacji komercyjnych? Moja odpowiedź w tym przypadku to: Nie. Rynek ten raczej nie przyciąga ‘inwestorów z ulicy’, którzy nie orientują się w tym jak działają rynki finansowe. Powód jest tutaj prosty – rynek obligacji nie oferuje tak wysokich stóp zwrotów jak kryptowaluty, czy Forex, a nawet jak rynek akcyjny. Problem z GetBackiem nie wynikał z niedostatecznej wiedzy inwestorów, a z błędnych informacji jakimi Ci byli karmieni. Poza tym, nie sposób napiętnować całego rynku obligacji, na którym działa GetBack, czy rynku akcji, na którym jest notowany, ze względu na nieprawidłowości, jakich dopuścił się jeden podmiot. To taj jakby stwierdzić, że rynek złota stanowi zagrożenie dla inwestorów, ‘bo Amber Gold’, albo rynek kryptowalut jest zły, ‘dlatego, że DasCoin’.
O ile tak jak wcześniej zaznaczyłem, kampania informacyjna dotycząca nieuczciwych podmiotów i takich, które nie są objęte nadzorem KNF wydaje się potrzebna, to tworzenie jej w momencie, w którym kłopoty związane z GetBackiem podważają wiarygodności nadzorowanych przez Komisję instytucji finansowych, sprawia, że może ona nie zostać odebrana we właściwy sposób. Komisja zapomniała, że zanim zacznie się sprzątać cudzą działkę powinno się najpierw zadbać o porządek na własnym podwórku.
Komentarze
Sortuj według: Najistotniejsze
Nie ma jeszcze komentarzy. Skomentuj jako pierwszy i rozpocznij dyskusję