Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

KabutoCoin - wizja wolności, która okazała się porażką

|
selectedselectedselected
Reklama
Aa
Udostępnij
facebook
twitter
linkedin
wykop

KabutoCoin to projekt, o którym zapewne słyszało sporo osób zainteresowanych rynkiem kryptowalut. Dotyczy to szczególnie polskich kryptoentuzjastów, gdyż jest to w zasadzie polski projekt, choć związany z wcześniej nieznaną mikro-nacją. W przypadku kryptowalut najczęściej mówi się albo o projektach, które odniosły sukces, albo takich, które zawiodły. KabutoCoin zaliczyć należy do tej drugiej grupy.

 

KabutoCoin jest tokenem, który wyemitowany został przy okazji projektu zakupu wyspy na Pacyfiku. Przy tej okazji stał się oficjalną walutą powstałego wcześniej Królestwa Kabuto, założonego przez Polaka – Mieszka Makowskiego. Pieniądze na zakup wyspy zostały zebrane poprzez proces ICO – emisję tokenów KabutoCoin. Problemem okazał się jednak nie sam zakup wyspy (którego, jak twierdzą twórcy projektu, faktycznie dokonano), a to co stało się z samym KabutoCoinem po ICO. Cena kryptowaluty bardzo szybko spadła o ponad 90%, co w ostateczności sprawiło, że stała się ona wymarłą walutą cyfrową. Co do tego doprowadziło?

 

Zacznijmy od samego pomysłu na ICO. O ile każdy zapewne chciałby mieć na własność wyspę na oceanie, lub jej część, to jednak trudno sobie wyobrazić, by znalazło się sporo osób, które na poważnie potraktują pomysł twórców KabutoCoina. ‘Zainwestowanie’ w zakup wyspy to inwestycja z grona tych poważniejszych. To nie jest wyłożenie kilkuset złotych na depozyt u brokera Forex, czy na zakup kryptowalut. Oczywiście, zbiórka pieniędzy na zakup wyspy w formie crowdfundingowego ICO daje możliwość uczestniczenia w projekcie z wykorzystaniem niewielkich kwot. Mówimy jednak o inwestycji o charakterze rzeczywistym i sporej skali.

Reklama

Trudno jednak byłoby podejść poważnie nawet do oferty kupna działki pod Krakowem, której inicjatorem jest król Mieszko, władca Królestwa Kabuto. Co dopiero, gdy mówimy o kawałku ziemi otoczonym bezkresnym oceanem, oddalonym o około 16 tys. km od Polski. Myślę, że wizja takiej współpracy zniechęca na początku ogromną większość osób, które usłyszą o projekcie KabutoCoin.

Cały czas mówimy jednak o inwestycji w wyspę. W taki sposób bowiem na cały projekt patrzyła spora część zainteresowanych nim osób. W zasadzie jednak projekt ten miał mało wspólnego z inwestycją, co można uznać za jeden z wielu czynników, które doprowadziły do załamania kursu KabutoCoina.

 

Geneza porażki

Skoro projekt nie zachęca poziomem wiarygodności, to dlaczego przyciągnął całkiem spore zainteresowanie? W końcu fanpage Królestwa Kabuto na Facebooku polubiło prawie 14 tys. osób. Obywatelstwo deklaruje z kolei ponad 7 tys. osób. Sporą popularność na początku zyskała także kryptowaluta KabutoCoin. Wydaje się, że właśnie KabutoCoin i rosnąca popularność rynku kryptowalut mają w tym przypadku duże znaczenie. Przesłanki, którymi kieruje się spora część uczestników tego rynku bardzo dobrze wpisują się również w koncepcję Królestwa Kabuto. Mówimy bowiem w tym przypadku o państwie, które ma nie pobierać podatków i gwarantować pełną wolność obywatelom. Zasady te jak najbardziej podobają się orędownikom walut cyfrowych, którzy sprzeciwiają się koncepcji pieniądza pochodzącego od Państwa i chcą, by pieniądz ‘należał do ludu’.

W zasadzie skalę zainteresowania projektem związanym z Królestwem Kabuto możnaby utożsamiać z sukcesem. W tym materiale chciałbym się jednak skupić na porażce, jaką okazał się projekt KabutoCoin. Porażką, do której przyznaje się sam twórca Królestwa i kryptowaluty – Mieszko Makowski.

 

Crowdfundingowe nieporozumienie?

Reklama

Zacznijmy od tego, że projekt Królestwa Kabuto w swoich początkach nie miał nic wspólnego z kryptowalutami. Jego twórca dopiero z czasem zainteresował się koncepcją wirtualnych walut, gdyż ta idealnie wpasowuje się nie tylko w jego wizję jako twórcy, ale również w sam rozwój królestwa, które mogło zyskać swoją własną walutę. Dodatkowo, rynek kryptowalut pozwalał na realizację jednego z bardziej ambitnych elementów projektu, jakim był zakup własnego kawałka ziemi, który będzie należał do Królestwa i którego klimat będzie bardziej sprzyjający niż leżący przy zachodnim wybrzeżu Kanady fragment lądu, do którego prawa rości sobie Królestwo Kabuto. Było to możliwe dzięki koncepcji ICO, czyli procesu, który jest swoistym odpowiednikiem IPO (pierwsza oferta publiczna) na rynku akcji. Zarówno IPO, jak i ICO, opierają się na zebraniu/podwyższeniu kapitału, poprzez emisję akcji (w przypadku IPO), lub tokenów (w przypadku ICO). Z początku pomysł zakupu wyspy miał być realizowany z wykorzystaniem klasycznego crowdfundingu, ale pomysł zebrania pieniędzy poprzez ICO spodobał się twórcy Królestwa Kabuto, który jednak w dalszym ciągu chciał traktować tę zbiórkę kapitału jak akcję crowdfundingową.

Wydaje się mimo wszystko, że wykorzystanie ICO do zbiórki pieniędzy na zakup wyspy sprawiło, że wszystkie strony, a więc twórcy projektu i osoby, które wykładały na niego pieniądze, rozminęły się w swoich oczekiwaniach i nie do końca rozumiały na jakich zasadach współpracują. Osoby wykładające swoje pieniądze na ICO po części zapewne brały pod uwagę wyłącznie korzyści płynące ze wzrostu wartości tokenów (motyw spekulacyjny, bez zainteresowania samym projektem), a po części uważały, że w ten sposób nabywają prawo do części wyspy. W końcu kupując akcje w ramach IPO inwestor staje się właścicielem pewnej części spółki, która te akcje wyemitowała. Tutaj jednak pojawia się wizja Mieszka Makowskiego, który ICO potraktował jak crowdfunding – zbiórkę pieniędzy na konkretny cel, która jednak nie wiąże się z nabyciem prawa do części zakupionej rzeczy. Zbiórki crowdfundingowe charakteryzuje jednak to, że twórca, który zbiera pieniądze na dany projekt, nagradza później osoby, które udzieliły mu wsparcia pieniężnego. Najczęściej jest to np. egzemplarz produktu, będącego efektem danego projektu – np. książki, gry planszowej lub komputerowej. Co mogłoby być taką nagrodą w przypadku projektu zakupu wyspy? Raczej nie prawo do jej części, a raczej coś w stylu darmowego pobytu na wyspie, lub możliwość bezpłatnego skorzystania z jakichś jej atrakcji. W przypadku ICO/crowdfundingu KabutoCoin jedyną nagrodą jaką przewidziano dla biorących udział w zbiórce pieniędzy były tokeny Kabuto. Dopóki tokeny te nie spełniają żadnej użytecznej funkcji to jest to trochę tak jakby nagrodą za finansowanie była kartka z potwierdzeniem przelewu z banku. Choć, jak wskazuje Mieszko Makowski, odpowiednie informacje były wyraźnie zawarte na stronie internetowej projektu, to jednak najprawdopodobniej nie w każdym przypadku trafiły do uczestników zbiórki.

 

Jak nie rozliczać się z partnerami

Problem numer dwa związany był z modelem współpracy z partnerami projektu. W stworzeniu tokena KabutoCoin Mieszkowi pomógł znany w środowisku kryptowalutowym Szczepan Bentyn. Był on jedną z pierwszych osób, które współpracowały z Mieszkiem Makowskim przy tworzeniu projektu KabutoCoin. Kolejnymi byli zwerbowani przez Mieszka Makowskiego liderzy, którzy wsparli projekt kapitałem, ale przede wszystkim promocją. Oprócz nich była jeszcze grupa promotorów, którzy odpowiedzialni byli już tylko za promocję projektu i ICO. Wszystkie te osoby otrzymały pewną część puli wszystkich tokenów Kabuto. Największa, nie licząc oczywiście samego Mieszka Makowskiego, miała trafić do Szczepana Bentyna, który w ramach wynagrodzenia za stworzenie kryptowaluty miał otrzymać 2% wszystkich tokenów, czyli 144 mln. Każdy z 10 zrekrutowanych liderów otrzymał 0,5% wszystkich tokenów, czyli 36 mln (w sumie 360 mln). Promotorzy za swoje działania mieli otrzymywać po kilka milionów tokenów. Nagradzanie w ten sposób osób zaangażowanych w dany projekt nie jest niczym niezwyczajnym w przypadku procesów ICO. Jak się okazało, wiele z tych osób chciało bardzo szybko spieniężyć swój udział. Część po prostu mogła nie chcieć być finansowo związana z projektem, nie widząc w nim potencjału do wzrostu. Twórca projektu ma jednak do nich pretensje, twierdząc, że ich działania w zasadzie utopiły całą akcję i sprawiły, że ten KabutoCoin zyskał miano ‘shitcoina’, czy w końcu wymarłej kryptowaluty.

Czy pretensje te są uzasadnione? O ile nie doszło do żadnych (choćby ustnych) ustaleń dotyczących odsprzedaży posiadanych przez poszczególnych współpracowników tokenów, to raczej nie. Każda z tych osób posiadała tokeny na własność i mogła z nimi zrobić co chciała – w końcu zarówno projekt Królestwa Kabuto, jak i KabutoCoin (a także rynku kryptowalut ogólnie) opiera się na wolności. Partnerzy, którzy sprzedali szybko swoje tokeny najprawdopodobniej nie mieli zwyczajnie zaufania do KabutoCoina jako środka przechowywania wartości. Gdyby rynek KabutoCoina nie był tak płytki, to ich działania, świadczące zresztą o w większości małym lub wręcz zerowym doświadczeniu na rynkach finansowych, nie przyniosłyby aż tak drastycznych efektów na rynku. Wysoka podaż i niski popyt muszą skończyć się spadkiem cen – świadczą po prostu o małym zainteresowaniu posiadaniem danego aktywa. O ile Mieszko Makowski twierdzi, że poprzez projekt KabutoCoin znacząco pogłębił swoją wiedzę na temat kryptowalut, to wydaje się, że wciąż brakuje mu jednak wiedzy na temat praw jakimi rządzą się rynki finansowe. Na tym polu błędem okazała się zapłata za działania wspólników czymś, co jak się okazało, nie miało dla nich wartości i czego chcieli się w miarę szybko pozbyć.

 

Nieudana inwestycja w ‘Kołcza Majka’

Reklama

Innym błędem, który miał zaważyć na upadku projektu, był dobór promotorów. Mieszko Makowski stwierdza, że było ich zbyt mało. Dodatkowo, problemem okazał się wybór bardzo kontrowersyjnej, choć mającej duży zasięg postaci, na głównego promotora KabutoCoina. Był nim Michał Wawrzyniak, znany również jako ‘Kołcz Majk’. Michał Wawrzyniak jest niezwykle ekscentryczną osobą, zajmującą się coachingiem i rozwojem osobistym. W momencie, w którym kryptowaluty zaczęły zyskać ogromną popularność Kołcz Majk szybko wypromował się również na eksperta w dziedzinie walut cyfrowych i inwestycji. Michał Wawrzyniak miał promować ICO przez 2 miesiące, ale po 2 tygodniach Mieszko Makowski poprosił go o zakończenie działań. Zdaniem twórcy KabutoCoina, Kołcz Majk potraktował KabutoCoin jako projekt MLM, a nie crowdfunding.

 

Czy KabutoCoin ma szansę odrodzić się?

Mieszko Makowski bierze na siebie  główną winę za fiasko KabutoCoina, twierdząc, że zepsuł projekt na etapie doboru ludzi. Nie sposób nie odnieść jednak wrażenia, że rozwadnia swoją odpowiedzialność, obwiniając pośrednio osoby, które współtworzyły projekt. Twórca kryptowaluty planuje jednak naprawić KabutoCoina. Czy próba jego podźwignięcia okaże się skuteczna? W mojej ocenie raczej nie. Nawet jeśli poprawi się błędy organizacyjne, to wciąż problemem jest ‘produkt’, którego nikt nie chce kupić i producent, który po całym zamieszaniu ma jeszcze mniejszą wiarygodność niż wcześniej.

Jesteś dziennikarzem i szukasz pracy? Napisz do nas

Masz lekkie pióro? Interesujesz się gospodarką i finansami? Możliwe, że szukamy właśnie Ciebie.

Zgłoś swoją kandydaturę


Jakub Wilk

Jakub Wilk

Redaktor portalu FXMAG. Zwolennik łączenia analizy technicznej i fundamentalnej, ze szczególnym uwzględnieniem polityki banków centralnych. Pasjonat rynku metali szlachetnych.


Reklama
Reklama