Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

Sądownictwo (wymiar sprawiedliwości)

Giertych zapytał Cichockiego czy był świadkiem, jak tworzony był "Neo-KRS". "Byłem świadkiem, jak tworzono Krajową Radę Sądownictwa. Nie tylko świadkiem, ale i potencjalnym uczestnikiem. Jako, że złożono mi propozycję, żebym był członkiem Krajowej Rady Sądownictwa" - odpowiedział Cichocki.

"Ja wówczas odmówiłem, natomiast propozycję złożył mi wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak" - powiedział.

Cichocki tłumaczył, że chociaż z formalnego punktu widzenia wyboru członków do KRS wybierał Sejm, "to z faktycznego punktu widzenia, z mojej wiedzy wynika, że centrum decyzyjne było w budynku Ministerstwa Sprawiedliwości".

Reklama

Cichocki mówił natomiast, że przyjął propozycję, aby zostać tzw. prezesem faksowym, czyli jak wyjaśnił później prezesem, o którego powołaniu powiadamiano faksem bez konsultacji ze środowiskiem na podstawie przepisu, który, jak twierdził Cichocki obowiązywał przez 6 miesięcy. Zgodnie z tym przepisem każdego prezesa sądu powszechnego w Polsce, każdego prezesa sądu rejonowego, okręgowego i apelacyjnego mógł odwołać minister sprawiedliwości.

"5 listopada otrzymałem telefon, że chce ze mną porozmawiać Łukasz Piebiak. 6 listopada rozmawiał ze mną, zaproponował mi funkcję prezesa. Na moje stwierdzenie, że ubiegam się o delegację do sądu apelacyjnego, wolałbym pracować tam, uzyskałem odpowiedź, że o delegacjach to decyduje on. Było to czytelne, że jeśli nie chcę zaprzepaścić jakichkolwiek swoich szans na to, żeby pracować w tym sądzie w oparciu o tą informację i o inne, które docierały do mnie już wcześniej, albo będziesz pracować z nami, będziesz prezesem faksowym, a wtedy my nie będziemy blokować twojej kariery, albo pożegnaj się z jakąkolwiek formą kariery" - opowiadał.

"Przyjąłem tę propozycję i zostałem prezesem faksowym, natomiast wiedziałem, że nie należy odmawiać" - wyjaśnił. Mówił, że kiedy więc proponowano mu członkostwo w Krajowej Radzie Sądownictwa poczuwał się do konieczności, żeby ostrożnie o tym mówić. "Po prostu za dużo obowiązków, za trudna sytuacja. Mieszkam daleko, trudno mi to pogodzić z obowiązkami moimi życiowymi, obowiązkami zawodowymi" - wymieniał argumenty, jakie wówczas podawał.

Reklama

"Ostatecznie od tego odstąpiono, ale dla mnie argumentem koronnym było to, że zbliżał się koniec terminu zgłaszania kandydatów. Żeby zgłosić kandydata należało zebrać poparcie. Poparcia mogło udzielić 25 sędziów. Nie miałem takiego poparcia i nie miałem na nie żadnych szans. Prezes faksowy nie jest lubiany, nie był lubiany w swoim sądzie i na żadne poparcie nie mógłby liczyć" - wspominał.

Cichocki poinformował, że powiedział Piebiakowi, że nie mam szans na zebranie poparcia i że w tym czasie jest w Warszawie a nie w sądzie gliwickim. "To jest 300 kilometrów. Nie zdążę wrócić tam, znaleźć 25 ochotników, którzy zaryzykują, złożeniem podpisu. Na co uzyskałem odpowiedź, że nie jest to problem" - wspominał. "Uzyskałem odpowiedź, że jesteśmy w budynku Ministerstwa Sprawiedliwości. Pracują tu sędziowie na delegacjach. Przejdziemy się po korytarzach. Chcą być na delegacji, niech podpisują" - relacjonował Cichocki. Mówił, że sędziowie ci nie znali go, bo nigdy nie był pracownikiem Ministerstwa Sprawiedliwości.

Cichocki zwrócił też uwagę, że listy poparcia do KRS były przez długi czas bardzo ściśle chronioną tajemnicą, chociaż nie były dokumentami niejawnymi. "Przez długi czas te listy nie były nikomu ujawnione i nazwiska, które pojawiały się na tych listach miały nigdy nie trafić do wiadomości publicznej. Dlatego, że okazałoby się, że jedno nazwisko może pojawić się wielokrotnie na różnych listach" - mówił. "Według mojej pamięci rekordzista podpisał 7 bądź 8 list poparcia. Mogło się zdarzyć, że sędzia udzielał poparcia sam sobie. Jest to znany przypadek pana sędziego Macieja Nawackiego. Mogło się zdarzyć, że ktoś cofnie poparcie i różnie będzie traktowane cofnięcie poparcia" - opowiadał.

Reklama

Czytaj więcej

Artykuły związane z Sądownictwo (wymiar sprawiedliwości)