Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

dlaczego raty kredytów rosną

Zgodnie z oczekiwaniami, na pierwszym w tym roku przyspieszonym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, doszło do kolejnej podwyżki stóp procentowych NBP. Tym razem członkowie RPP nie zaskoczyli rynku i podnieśli stopę referencyjną o 50 punktów bazowych, do poziomu 2,25%, najwyższego od października 2014 roku. To kolejny cios dla kredytobiorców, którzy zapłacą więcej za obsługę swojego zadłużenia i sygnał, że NBP wreszcie na poważnie wziął walkę z rosnącą inflacją. Kolejna podwyżka stóp procentowych wcale jednak nie oznacza szybkiego końca problemów z rosnącymi cenami.

 

RPP po raz kolejny podnosi stopy procentowe

Od środy, zgodnie z decyzją RPP, stopy procentowe NBP po raz czwarty z rzędu ulegną zmianie:

  • stopa referencyjna 2,25% w skali rocznej, wzrost z 1,75%
  • stopa lombardowa 2,75% w skali rocznej; wzrost z 2,25%
  • stopa depozytowa 1,75% w skali rocznej; wzrost z 1,25%
  • stopa redyskonta weksli 2,30% w skali rocznej; wzrost z 1,80%
  • stopa dyskontowa weksli 2,35% w skali rocznej, wzrost z 1,85%
  • stopa rezerwy obowiązkowej bez zmian (od 30 listopada jest to 2,00%)

URL Artykułu

 

Wyższe stopy procentowe zaczynają ciążyć kredytobiorcom

Reklama

Niby oczywistym jest, że wraz ze wzrostem stóp procentowych rośnie również koszt obsługi zadłużenia, co szczególnie mocno dotyka posiadaczy kredytów hipotecznych, którzy będą musili liczyć się z kolejną w ostatnim czasie podwyżką rat kredytowych. Wydaje się jednak, że mało kto - biorąc kredyt jeszcze kilka miesięcy temu, przy historycznie niskim oprocentowaniu - liczył się z tak dynamicznym wzrostem stóp procentowych NBP w kolejnych kwartałach. Dla kredytobiorców, którzy zdecydowali się na pożyczenie pieniędzy od banku już po obniżce stopy referencyjnej do 0,10% w marcu 2020 r., kiedy marże kredytowe znacząco wzrosły z powodu historycznie niskiego oprocentowania, może być to szczególnie niepokojące.

W tym czasie wielu kredytobiorców zaciągnęło wieloletnie kredyty hipoteczne z marżą znacznie przekraczającą 2%, która będzie niezmienna przez cały okres spłaty zobowiązania (niektóre banki oferują niższą marżę np. w pierwszym roku obsługi kredytu) i która - wraz z rosnącym oprocentowaniem, wynikającym ze wzrostów stóp procentowych NBP - może okazać się sporym obciążeniem finansowym, na które część kredytobiorców nie jest przygotowana. I to mimo tego, że w umowach kredytowych muszą znaleźć się symulacje wzrostu kosztów obsługi kredytu nawet przy założeniu irracjonalnie wysokiego poziomu stóp procentowych (np. 10% stopy referencyjnej).

Po grudniowej podwyżce stóp procentowych z 1,25% do 1,75% przykładowa rata kredytu hipotecznego na 25 lat z marżą 2,2% i oprocentowaniem liczonym na podstawie WIBOR 3M wzrosła o 85 PLN/mc, z 1660 PLN do 1745 PLN.

URL Artykułu

 

Musimy gonić naszych sąsiadów

Reklama

Adam Glapiński niemal na każdym ze swoich wystąpień podkreśla, że NBP w 2020 r. błyskawicznie zareagował na nadchodzące widmo globalnego kryzysu, spowodowanego wybuchem pandemii koronawirusa, chroniąc tym samym polską gospodarkę przed recesją. I rzeczywiście, Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała się obniżyć stopy procentowe już 18 marca 2020 r., zaledwie dwa dni po ścięciu oprocentowania do zera przez amerykańską rezerwę federalną. Wówczas stopa referencyjna NBP spadła z poziomu 1,50% do 1,00%.

W marcu zapowiedziano również start pierwszego w historii polskiego banku centralnego programu skupu aktywów (QE). Na kolejną obniżkę stóp procentowych trzeba było czekać do 9 kwietnia 2020 r., kiedy to RPP obniżyła stopę referencyjną do 0,50%. Pod koniec maja 2020 r. Rada Polityki Pieniężnej poszła w ślady Fedu, obniżając stopy procentowe niemal do zera - stopa referencyjna NBP spadła do historycznie najniższego poziomu 0,10%.

I o ile reakcja banku centralnego na nadchodzący kryzys gospodarczy wywołany pandemią była błyskawiczna i zdecydowana (wg niektórych ekonomistów, w tym nawet członka RPP Łukasza Hardta, zbyt zdecydowana i daleko posunięta), o tyle Rada Polityki Pieniężnej nie była już tak skora do normalizacji polityki pieniężnej, gdy pojawiały się jasne sygnały makroekonomiczne, wskazujące na dynamiczną odbudowę globalnego popytu. Prezes Adam Glapiński jeszcze kilka miesięcy temu konsekwentnie powtarzał, że nie ma co liczyć na podwyżki stóp procentowych jeszcze w 2021 r., a rosnąca inflacja jest spowodowana czynnikami zewnętrznymi - szczególnie sytuacją na rynku surowców energetycznych - na które NBP nie ma żadnego wpływu. Dominująca część pozostałych członków RPP utrzymywała swoje gołębie stanowisko na długo po tym jak kraje członkowskie UE z naszego regionu wystartowały z podwyżkami stóp procentowych.

Gdy w maju zeszłego roku wskaźnik CPI (4,7% r/r) pierwszy raz „odkleił się” na ponad 1 pkt procentowy od górnych widełek celu inflacyjnego (2,5% +/- 1 pkt proc.) NBP nie zareagował w jakikolwiek sposób i nawet minimalnie nie podniósł niemal zerowych stóp procentowych, przekonując że wzrost inflacji jest przejściowy i nie utrzyma się do końca roku. Na pierwszą podwyżkę stóp procentowych trzeba było czekać do 7 października. Wówczas referencyjna stopa procentowa została podniesiona o 40 pkt. bazowych, do poziomu 0,50%. Narodowy Bank Polski, po wrześniowych odczytach inflacji CPI, które nieuchronnie zbliżały się do sześcioprocentowego wzrostu cen (5,8% r/r), nie mógł już dłużej utrzymywać swojego stanowiska, wedle którego postępująca inflacja jest niezależna od działań banku centralnego. Szczególnie, że przed samym październikowym posiedzeniem premier Mateusz Morawiecki wyraził nadzieję, że „NBP podejmie odpowiednie kroki” w związku z rosnącymi cenami produktów i usług.

URL Artykułu

Reklama

 

Do kolejnych podwyżek stóp procentowych doszło na dwóch ostatnich posiedzeniach RPP w zeszłym roku - 4 listopada stopa referencyjna wzrosła aż o 75 pkt. bazowych (powyżej oczekiwań), do poziomu 1,25%, natomiast na grudniowym posiedzeniu RPP (9 grudnia) przegłosowano podniesienie stopy referencyjnej do 1,75%, tym samym osiągając poziom wyższy niż przed pandemią (1,50% stopy referencyjnej od marca 2015 r.). To wciąż jednak mało zdecydowana i przede wszystkim spóźniona reakcja w porównaniu do naszych europejskich sąsiadów. Trzeba bowiem pamiętać o tym, że na skutki normalizowania polityki pieniężnej przez NBP (podwyżki stóp procentowych) będziemy czekać co najmniej kilka miesięcy, podczas gdy wskaźnik inflacji CPI w listopadzie wybił alarmujące 7,8% i brakuje argumentów do wyłamania się z trendu wzrostowego przy kolejnych odczytach. W najbliższych miesiącach niewiele również wskazuje na to, by sytuacja na rynku surowców energetycznych (w tym szczególnie ropy naftowej) miała się uspokoić, prowadząc do spadku notowań i zmniejszenia presji inflacyjnej.

 

 

Inni podnoszą, my czekamy

Reklama

Skoro nawet sam prezes Adam Glapiński, po grudniowym posiedzeniu RPP, otwarcie przyznał, że nadszedł czas na zmianę narracji i zaprzestanie traktowania inflacji jako przejściowej, być może warto zadać sobie pytanie - dlaczego inne europejskie kraje spoza strefy euro doszły do podobnego wniosku co najmniej kilka miesięcy wcześniej?

Od samego początku w awangardzie banków centralnych zacieśniających politykę pieniężną znajduje się Bank Centralny Czech

Jeszcze przed wakacjami, w drugiej połowie czerwca zeszłego roku, czeski bank centralny podniósł stopę referencyjną po raz pierwszy od pandemicznych cięć. Wówczas wzrosła ona z 0,25% do 0,50%. Kolejna podwyżka oprocentowania o 25 pkt. bazowych miała miejsce na początku sierpnia - stopa referencyjna wzrosła wtedy do 0,75%. Na wrześniowy wzrost presji i inflacyjnej czeski bank centralny zdecydowanie zareagował trzecią z kolei podwyżką stopy referencyjnej o 75 pkt. bazowych (do 1,50%). W listopadzie stopa procentowa wzrosła do 2,75%, a w grudniu o kolejne 100 pkt. bazowych, do aktualnego poziomu 3,75%. Stopa referencyjna w Czechach jest obecnie znacznie wyższa niż przed pandemią, kiedy wynosiła ona 2,25%. Inflacja konsumencka w Czechach wyniosła w listopadzie 6%, podczas gdy w październiku było to 5,8% r.r (dla porównania: w Polsce inflacja konsumencka wyniosła w listopadzie 7,8%, a w październiku 6,8%).

Jeszcze więcej, bo aż siedem, podwyżek stóp procentowych w zeszłym roku dokonał Bank Centralny Węgier

Węgry, podobnie jak Czechy, rozpoczęły zacieśnianie polityki pieniężnej w czerwcu, podnosząc stopy procentowe ze znacznie wyższego niż w Polsce poziomu 0,60% do 0,90% stopy referencyjnej. Węgrzy zdecydowali się na częstsze, choć mniej zdecydowane podwyżki oprocentowania, każdego miesiąca - rozpoczynając od czerwca - zmieniając jego wysokość. Ostatnia zmiana miała miejsce w połowie grudnia zeszłego roku, kiedy stopa referencyjna została podniesiona z 2,10% do obecnego poziomu 2,40%. Warto dodać, że Węgry były krajem, który przed pandemią miał jedną z najniższych stóp procentowych w regionie - od 2015 r. stopa referencyjna na Węgrzech wynosiła 0,90%. Jeśli zaś chodzi o odczyty inflacji CPI, to mimo znacznie szybszej interwencji banku centralnego, są one jedynie nieznacznie niższe niż w Polsce - inflacja na Węgrzech w listopadzie zeszłego roku wyniosła 7,4%, a w październiku 6,5% w perspektywie rocznej.

Równie opieszałą i mało zdecydowaną politykę zacieśniania monetarnego w obliczu galopującej inflacji prowadzi Bank Centralny Rumunii

Cykl podwyżek stóp procentowych rozpoczął się - podobnie jak w Polsce - dopiero na początku października zeszłego roku. Trzeba jednak zaznaczyć, że Rumunia podnosiła stopy procentowe ze znacznie wyższego poziomu niż NBP - 1,25%, a nie 0,10% stopy referencyjnej. Rumuński bank centralny jak dotąd podniósł oprocentowanie dwukrotnie, z 1,25% do 1,50% stopy referencyjnej w październiku i o kolejne 25 pkt. bazowych w listopadzie (do obecnego poziomu 1,75% stopy referencyjnej). Inflacja CPI w Rumunii wyniosła w listopadzie 7,8%, spadając z 7,95% r/r w październiku.

Czytaj więcej