Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

Wojna o informację. Czy dojdzie do centralizacji Bitcoina?

|
selectedselectedselected
Wojna o informację. Czy dojdzie do centralizacji Bitcoina? | FXMAG INWESTOR
freepik.com
Reklama
Aa
Udostępnij
facebook
twitter
linkedin
wykop

Tysiące zamkniętych automatycznie pozycji i panika, jakiej giełda nie widziała od dawna. Gdy Bitcoin przeżywa szok po najgłębszej od lat korekcie, w tle trwa polityczna wojna o najcenniejsze z dóbr naszych czasów — informację.

Kosztowne pomyłki Reutersa

Sceptycyzm wobec rynku kryptowalut nie jest niczym nowym. Już kilka lat temu Warren Buffet nazywał Bitcoin instrumentem bez wartości. Mimo szacunku, jakim w środowisku cieszy się inwestor, większość zrzuciła pozornie staroświeckie opinie tego typu na karb zaawansowanego wieku i nieodnajdywania się w dzisiejszych trendach.

Gdy kurz po korekcie zaczyna opadać, rynkowa większość wciąż widzi przyszłość kryptowalut raczej w jasnych barwach. Wyjdźmy naprzeciw niepoprawnym optymistom, by sprawdzić, czy Bitcoin ma istotne powody, by po tym upadku już się nie podnieść.

18 maja — Reuters publikuje news informujący, że komunistyczny rząd Chin wprowadził rzekomo nowe regulacje, w myśl których instytucje finansowe, działające na terenie kraju, zostały objęte całkowitym zakazem świadczenia usług związanych z kryptowalutami.

Reklama

Wiadomości towarzyszy gwałtowne obsunięcie ceny na rynku Bitcoina, który od 15 kwietnia staniał już w sumie ponad 50%.

W rzeczywistości, news Reutersa nie miał wiele wspólnego z prawdą, a przytaczane regulacje zostały wprowadzone już w 2017 roku i jedynie powtórzone przez przedstawicieli organów podlegających chińskim władzom.

Kilka dni później miało jednak miejsce coś o wiele poważniejszego. Chiński wicepremier Liu He, wyraźnie podkreślił niechęć władz w stosunku do technologii Blockchain oraz uznał, że kolejne regulacje dotyczące zarówno wydobycia, jak i handlu na kryptowalutach są niezbędne, by chronić tamtejszy system finansowy oraz portfele obywateli przed ryzykiem związanym z rynkiem Bitcoina.

Niektórzy odebrali to jako gwóźdź do trumny kryptowalut — kolejny, po…tak, po tweecie Muska.

The Dogefather znowu w akcji

Nie od dzisiaj wiadomo, że obecna hossa na rynku Bitcoina w sporej mierze napędzana jest medialnym wizerunkiem Elona Muska. Jeśli ktoś miałby co do tego wątpliwości, wystarczyło 13 maja przeglądać wykres.

Reklama

W eter poszedł tweet a rynek poszedł w dół — dokładnie, ok.10%.

Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę okoliczności towarzyszące. Do tych należała realizacja stop lossów na pozycjach lewarowanych, która spotęgowała momentum i mogła być powodem głębokości korekty. Kolejna sprawa to fakt, że w czasie wyprzedaży wystąpiła poważna awaria Coinbase, przez co lwia część potencjalnej siły nabywczej spod znaku "buy the dip!", nie miała dostępu do swoich kont.

Tak czy inaczej, u źródeł całego bałaganu znowu stanął Elon.

O jakim tweecie mowa? Otóż Musk ogłosił, że Tesla wycofuje się z wcześniejszej deklaracji o akceptacji płatności w Bitcoinach.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że deklaracja ta miała miejsce zaledwie trzy miesiące wcześniej.

Reklama

Okazuje się, że w międzyczasie sam Elon doszedł do wniosku, że choć kryptowaluty są ciekawym pomysłem, to jego realizacja nie może odbywać się "kosztem środowiska". Za słowami poszły czyny i ledwie chwilę później, Musk wyraził realną chęć energetycznego oczyszczenia Bitcoina, raportując swoje spotkanie z górnikami z Ameryki Południowej.

Nie do końca wolna waluta

Teoretycznie — przy okazji spotkania, oprócz "narzekania na węgiel", Musk zaproponował swoje rozwiązanie. Ma być bardziej ergonomicznie, nowocześnie a przede wszystkim "zielono", co pozwoli kryptowalutom odnaleźć się w rzeczywistości, w której coraz większy nacisk kładzie się właśnie na ekologię.

Wywołało to uzasadnione obawy w odniesieniu do możliwego podzielenia rynku na "czysty" i "brudny" Bitcoin, gdyż byłoby to faktycznym końcem kryptowaluty. Mimo to, niektórzy na zachodzie dostrzegli w tym pewną szansę.

Skoro Chiny utrudniają życie swoim górnikom, to piętrzące się regulacje mogą pozwolić na większą decentralizację hashrate'u i objęcie prowadzenia przez czyste kopalnie z USA.

Tyle że sprawa nie jest aż tak prosta.

Bitcoin a energia odnawialna

Reklama

Część źródeł mówi, że ekologiczny Bitcoin to problem nie tylko ze względu na potencjalny wzrost kosztów i niższą rentowność wydobycia, ale i ze względów ideologicznych.

Przy czym ta druga kwestia jest jasna. Blockchain miał być ucieczką od narzucanych odgórnie restrykcji, gdy dziś, Elon - jako jeden z najważniejszych propagatorów projektu - proponuje układy i układziki za zamkniętymi drzwiami.

Szkopuł tkwi w tym, że ekologiczne problemy Bitcoina wcale nie są oczywiste, tak jak nie jest oczywiste, czy te problemy w ogóle istnieją.

Mainstreamowe media wytykają górnikom zużywanie 129 terawatogodzin rocznie, co ma stanowić ponad dziesięciokrotność energii, wykorzystywanej w tym samym czasie przez Google. Greenpeace, nawiązując do rzekomo wysokiego zużycia węgla, pokusił się nawet o stwierdzenie, że Bitcoin jest technologią XXI wieku, zasilaną metodami z XIX wieku.

Dla kontrastu, badania uniwersytetu Cambridge już jakiś czas temu donosiły, że około 40% transakcji Bitcoina wykorzystuje odnawialne źródła energii. Jednocześnie, najświeższe statystyki szacują, że zamiast 40%, może to być nawet 78%.

Reklama

Więc jest czy nie jest ekologicznie? Ślad węglowy Bitcoina rzeczywiście może być zdecydowanie mniejszy, niż przedstawia się to w mediach, ponieważ klimatyczne czarnowidztwo opierało się głównie na założeniach, które nigdy się nie sprawdziły. Jednym z nich był 1 miliard rejestrowanych transakcji dziennie, przy czym technologia Bitcoina nie jest w stanie obsłużyć takiej ilości.

Jeśli szkodliwość kryptowaluty w kontekście środowiska to faktycznie pomyłka, to w teorii świat powinien zawrócić z tej drogi. Chyba że pomyłka jest świadomym kłamstwem i istnieje dobry powód, dla którego warto w to kłamstwo brnąć.

Nowe Bretton Woods?

W nowoczesnej "filozofii" istnieje nurt o nazwie dataizm (od ang. "data"), którego członkowie uważają się za przeciwników humanizmu i najwyżej cenią sobie informację. Informacja o wydarzeniu nie tylko jest ważniejsza niż samo wydarzenie — jest ważniejsza niż człowiek, który istnieje tylko po to, by przekazywać ją dalej. Gdzie? Facebook, Twitter, Instagram — chociaż pozornie może wydawać się, że mowa o niszowej sekcie dziwaków, wszyscy funkcjonujemy w opartym o to systemie.

Póki co, danymi na swój temat dzielimy się chętnie, otrzymując w zamian "wynagrodzenie" w formie lajków i komentarzy, jednak system może zechcieć jeszcze więcej, posługując się walutą cyfrową.

Jakiś czas temu, Pekin zdecydował się na wypuszczenie swojego własnego, wirtualnego pieniądza, a rynek kryptowalut, z nieznośnej ciekawostki, awansował w jego oczach do rangi niewygodnego konkurenta. To prawda, że media grzmiały o tamtejszych regulacjach po raz wtóry, jednak nie wolno ignorować faktu, że po raz pierwszy stało się to w takich okolicznościach.

Reklama

Mimo wszystko Chińczycy obchodzą się z blockchainem dość delikatnie — w innym wypadku, idąc śladem Nepalu, Boliwii czy krajów afrykańskich, dawno zdecydowałyby się na całkowitą delegalizację.

Na zachodzie, skąd suną najciemniejsze chmury, może być paradoksalnie nieco mniej tolerancyjnie. Nie dość, że pomysł wirtualnego Euro, Unia Europejska wysunęła już w 2019 roku, to podobne plany względem dolara nieśmiało zdradza amerykański FED. Patrząc przez pryzmat aktualnej agendy na świecie, może się okazać, że poprawność polityczna i "ekoterroryzm" są dla Bitcoina zagrożeniem większym niż komunizm.

Należy zastanowić się, dlaczego globalny system, który od pewnego czasu coraz śmielej wkracza w prywatność obywatela, miałby zrezygnować z takiej okazji, pozwalając by Bitcoin sprzątnął mu sprzed nosa wielki kawałek tortu.

Kwestia pozbycia się gotówki nie jest przy tym kwestią dyskusyjną, a kwestią czasu. Waluta papierowa nie tylko, cytując słowa europejskich polityków, "przyczynia się do rozprzestrzeniania się wirusów", ale i jest po prostu… nieekologiczna?

Wielki spisek czy ledwie szczęśliwy zbieg okoliczności — bez względu na nazewnictwo, lepszej okazji na gruntowną przebudowę systemu monetarnego nie można było sobie wymarzyć. Jeśli ten scenariusz się sprawdzi, to wygląda na to, że nici z marzeń o prawdziwie wolnej walucie. Tylko czy Bitcoin w ogóle kiedykolwiek był wolny i, czy jeśli faktycznie umiera, jest za czym realnie płakać?

In Musk We Trust

Reklama

Z uwagi na poważne problemy z płynnością, Bitcoin od zawsze przypominał bardziej instrument rodem z rynku akcji groszowych pod względem charakterystyki. Nieustanne wahania cen to jedno, powód tych wahań — to drugie. Nie da się ukryć, że struktura rynkowa jest delikatna jak domek z kart i przyprawia posiadaczy wirtualnej waluty o zawał serca za każdym razem, gdy Elon siada za klawiaturę.

Fakt, że takie okoliczności czynią z Bitcoina świetny instrument spekulacyjny, jednak od pewnego czasu, tłum traktuje inwestycje na tym rynku tak, jak transakcje na akcjach spółek, doszukując się wartości w… no właśnie, gdzie?

"Miliarder fiducjarny"

Wygląda na to, że w tym momencie między innymi w osobie wszędobylskiego Muska. Niestety, biznesmen może być nienajlepszą gwarancją wiecznej hossy, szefując Tesli, która zdaniem analityków finansowych jest instrumentem przewartościowanym.

Do tego dochodzą projekty, które - póki co - w dużej mierze żyją z obiecywania przysłowiowych "gruszek na wierzbie". Standardowym tego przykładem jest Neuralink. Dotychczasowe prezentacje technologii rozbudziły wyobraźnię fanów science-fiction, jednak ze strony branżowych ekspertów spotkały się z miażdżącą krytyką.

Podczas samych prezentacji, główni inżynierowie pracujący dla Neuralink, w ogóle nie zostali wymienieni podług tytułów naukowych, co tylko podsycało wrażenie, że to Musk gra tutaj pierwsze skrzypce. Nie ma on jednak żadnego z patentów, więc bardziej niż naukowcem jest "opiekunem zespołu" i medialną twarzą projektu.

Reklama

Nie ma w tym oczywiście nic złego, jednak brak klarowności sytuacji tylko cementuje fałszywy wizerunek Elona w mediach. I na to można byłoby przymknąć oko, gdyby Neuralink faktycznie był tym, za co się go bierze.

Jedną z osób, które wypowiadały się na ten temat był Timothy Hanson, pracujący wcześniej w zespole. W rozmowie z MIT Technology Review uznał on, że: "Elon Musk zbyt wcześnie chciał przejść do testów technologii na ludziach, co zasadniczo było dość niebezpieczne". Ten sam magazyn naukowy nazwał później przedsięwzięcie Muska "teatrem" i podał w wątpliwość nie tylko to, czy miliarder zdoła dotrzymać obietnic w terminie, ale i samą możliwość ich spełnienia kiedykolwiek.

Wiara, że Musk to genialny programista, inżynier, biolog, neurolog, neurochirurg, analityk finansowy i przedsiębiorca jednocześnie jest absurdalna. Dodajmy do tego długą listę ciekawostek, w tym, że wcale nie jest on założycielem PayPala, a plany pokroju HyperLoop nie tylko nie są innowacyjne, ale być może nie mają prawa wypalić i dostaniemy obraz Muska jako "tylko" świetnego inwestora. To jednak wciąż za mało i nie jest to wizerunek, który dawno temu kupiła opinia publiczna.

Spora część kryptowalutowych optymistów zdaje się to wszystko ignorować

Tak jak to, że zarzut wobec "opartych na wierze" walut FIAT z czasem okazał się nietrafiony, a wybór między dolarem a Bitcoinem, zbyt często jest dziś wyborem między wiarą w praworządność FED-u a wiarą w autorytet Muska.

Reklama

Wielka polityka z kolei nie musi wierzyć w wartość Bitcoina, bo doskonale ją zna. Ta leży w technologii, która zaimplementowana w systemie scentralizowanym, opartym na środkach płatniczych emitowanych przez banki centralne, daje wręcz nieograniczone możliwości. Miała być globalna waluta, która pogrzebie znienawidzonego dolara, tymczasem jest groźba barteru w postaci wymiany "siekierki na kijek".

Co dalej?

Czy to już faktycznie koniec? Opinie w środowisku analityków są mocno podzielone. Jedną z ciekawszych jest wypowiedź Paula Brody'ego dla CNBC. Jego zdaniem, rynek kryptowalut w ciągu roku lub dwóch przestanie być interpretowany jako monolit i podzieli się na odrębne, zupełnie inaczej postrzegane, klasy instrumentów. Jedną z nich ma być Bitcoin, występujący w roli "cyfrowego złota".

Po drugiej stronie barykady stanął ekspert JP Morgan — Nikolaos Panigirtzoglo, twierdząc, że adekwatna wartość Bitcoina oscyluje między 24 a 36 tysięcy dolarów. Przy tym stwierdził on, że przed kolejnym wzrostem, cena instrumentu może osiągnąć poziom około 26 tysięcy, odstraszając po drodze sporą część inwestorów detalicznych.

Jako że ten sam analityk jeszcze nie tak dawno wróżył Bitcoinowi wzrosty do poziomu ponad 140 000 $, trudno brać tego typu hipotezy na poważnie.

Za kluczowy można więc uznać kontekst polityczny całej sytuacji.

Reklama

W dłuższej perspektywie, kryptowaluty są rządzącym na tyle nie w smak, że tylko cud mógłby sprawić, by nie spróbowali ich: A — całkowicie zdelegalizować lub B - "usynowić" poprzez listę nowych przepisów, które pozbawią je większości zalet.

Chiny, podtrzymując tradycję, raczej nie zrezygnują z polityki obostrzeń wobec kryptowalut i tokenów, a my co jakiś czas będziemy dostawać stamtąd świeże wieści, które mniej lub bardziej negatywnie wpłyną na cenę Bitcoina. W grę wchodzą ostrzejsze prawo względem wydobycia i kolejny spadek hashrate'u, a być może i stopniowe ograniczanie spekulacji — Chińczycy mają spore pole do popisu.

Niestety nie tylko oni. Narzekania na kryptowaluty słychać także z Iranu, który czasowo zdelegalizował je po awariach prądu w Teheranie, o które obwiniono właśnie cyfrowych górników.

Nawet jeśli Chiny lub Iran byłyby w stanie zatopić ten rynek w pojedynkę, nie brakuje wątpliwości co do tego, czy w ogóle chcą to zrobić. Do "czerwonego guzika" może sięgać za to ręka zachodnich polityków i bankierów, którzy zdają się powoli szykować do transformacji systemu finansowego.

Jesteś dziennikarzem i szukasz pracy? Napisz do nas

Masz lekkie pióro? Interesujesz się gospodarką i finansami? Możliwe, że szukamy właśnie Ciebie.

Zgłoś swoją kandydaturę


Maciej Halikowski

Maciej Halikowski

Trader detaliczny, który spekulację rozpoczął w 2012 roku na Betfair.
W handlu łączy Auction Market Theory, prace Wyckoffa i analizę przepływu zleceń. Zwolennik minimalizacji znaczenia psychologii w tradingu. Prywatnie pasjonat produkcji muzycznej.


Reklama
Reklama