Reklama
twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

w jakie indeksy inwestować

Dno cyklicznej bessy zostało uformowane na jesieni, hossa będzie trwać, choć do początku listopada może pojawić się korekta – mówi nam Wojciech Białek, starszy analityk Oanda TMS Brokers.

 

  • „Rok 2023 nie będzie jak 1929, drugiej części bessy nie będzie” – uważa W. Białek.
  • „Hossa powinna potrwać co najmniej do końca 2023 roku.”
  • „Banki centralne raczej nie będą już podnosić stóp.”
  • „Zachód wkroczył w długoterminową bessę, ona przyjmie taką formę, jak w latach 1966-82.”
  • Gaz ziemny pozostaje w mocnym trendzie spadkowym.”

 

Piotr Rosik (z-ca redaktora naczelnego FXMAG): Zawsze jest ciekawy czas na rynkach, ale wydaje mi się, że w tej chwili jest szczególnie ciekawy. W ostatnich tygodniach pojawiło się na finansowym Twitterze sporo analogii zestawiających 2023 rok z 1929 rokiem. Wizualizacja mrozi krew w żyłach, bo sugeruje, że przed nami druga i bardziej brutalna część bessy – co Pan na taką prognozę? Pan lubi takie historyczne analogie…

Wojciech Białek (starszy analityk TMS Oanda): Już starożytni Chińczycy mieli w zwyczaju rzucać taką klątwę: obyś żył w ciekawych czasach. Jednak ta analogia z 1929 rokiem zupełnie do mnie nie przemawia. Bo rok 1929 to był siódmy bodajże rok silnej, ekstremalnie silnej super hossy, która nawiasem mówiąc zaczęła się w apogeum ówczesnej pandemii grypy hiszpanki. Jesteśmy po dwóch silnych ciosach, po pandemii i wojnie. Nie sądzę, żeby akcje miały tanieć pod hasłem „nigdy więcej wojny”.

Reklama

Nawiasem mówiąc, ta agresja Rosji na Ukrainę sporo namieszała na rynku surowców. Rosja jest kluczowym producentem i eksporterem wielu surowców, co może być bardzo zaskakujące dla osób, które żyły jeszcze w czasach komunistycznych, gdzie Związek Radziecki za czasów Reagana importował zboże ze Stanów Zjednoczonych. Blokady na Morzu Czarnym wywołały wielkie perturbacje na rynku pszenicy. Przeżyliśmy również szok na rynku ropy i gazu.

Wcześniej mieliśmy sprowokowaną covidem interwencję władz monetarnych, które najpierw obniżały stopy procentowe do rekordowo niskich poziomów, a potem zalały rynek tanim pieniądzem, w celu ratowania świata. Niby cel został osiągnięty, ale w gospodarce nie ma cudów, ból można rozkładać w czasie, ale nie można go zupełnie zlikwidować. Suma cierpienia będzie identyczna, natomiast być może łatwiej znieść niewielką dolegliwość przez wiele, wiele lat. No i politycy w krajach demokratycznych, gdzie co chwilę są jakieś wybory, zwykle preferują rozkładanie bólu w czasie, bo nie chcą mieć armii bezrobotnych idących do urn.

Mówi się, że w Stanach Zjednoczonych to jest trochę inaczej i że jeśli ból trzeba zadać, to trzeba to zrobić w ciągu pierwszych dwóch lat kadencji prezydenta. Przypominam, że za półtora roku mamy wybory prezydenckie w USA, a obowiązuje tzw. cykl prezydencki. Amerykanie robią sobie wybory regularnie od ćwierć tysiąca lat, i odkryli, że kupując S&P500 na koniec trzeciego kwartału drugiego roku po wyborach i trzymając przez pięć kwartałów, do końca roku przedwyborczego, czyli takiego jak ten, nie można na tym stracić.

Rzucamy monetą 20 kilka razy i 20 kilka razy wypada orzeł. Zaczynamy podejrzewać, że z tą monetą coś jest nie tak. Wytłumaczenie jest takie, że urzędująca ekipa chce zwiększyć swe szanse na zwycięstwo w zbliżających się wyborach, więc tak ustawia parametry gospodarki, by jednak ci wyborcy szli do tych wyborów zadowoleni. Stymulacja finansowa pojawia się odpowiednio wcześniej.

W ostatnich cyklach prezydenckich te stopy zwrotu nie były jakieś imponujące. Nie było 30% czy 40% w te pięć kwartałów, tylko parę procent. Jednak ta zasada obowiązuje od wielu dekad i sprawdza się. I teraz też się sprawdza, bo ledwie wrzesień 2022 przeminął, to oblicze rynku zmieniło się całkowicie.

Reklama

 

 

Polskie indeksy też wystrzeliły od października. O dziwo.

Tak, popatrzmy chociaż na WIG20. Ma za sobą 50-sesyjny wzrost od przełomu 1999 i 2000 roku. To zupełnie niespodziewane, biorąc pod uwagę marazm panujący wcześniej. To można wiązać z wydarzeniami w świecie realnym czyli tymi dwoma wspaniałymi ofensywami Ukraińców, z wygonieniem Rosjan spod Charkowa za Dniepr, z odzyskaniem Chersonia.

Reklama

Ale być może świat realny nie ma znaczenia, bo jest cykl prezydencki. Do końca tegoż cyklu, czyli do końca roku 2023, jeszcze sporo czasu. Zobaczmy, że francuski CAC40 i niemiecki DAX wychodzą na historyczne maksima. Euro na jesieni było na poziomie 0,95, czyli najniższym od 20 lat i nagle ożyło. Co prawda atak na 1,10 do USD nie powiódł się, ale to jest nietypowa sytuacja, niespotykana wręcz.

Dlaczego?

Ruchy walut i akcji zwykle były zamienne. Czyli jeśli w danym okresie zarobiliśmy 10% na DAX, to równocześnie USD spadał. Zazwyczaj nie było wielkiego znaczenia dla inwestora, który zabezpieczał się przed ryzykiem walutowym, w co inwestował.

Obecna sytuacja jest mocno odmienna. Silny rajd zrobiły główne indeksy w Europie i równocześnie euro się umocniło. Czyli amerykański spekulant dostał mocno, z dwóch stron. A gdyby europejski spekulant grał tylko na wzrost S&P500, to miałby dość kwaśną minę.

Na razie magia cykli się sprawdza. Kiedyś zawiedzie i to w sposób spektakularny. Ale by tak się stało, potrzebne są dramatyczne wydarzenia geopolityczne, które w oczach inwestorów z całego świata podważyłyby status Stanów Zjednoczonych jako hegemona globalnego, kontrolera handlu i centrum finansowego świata. Na razie się na to nie zanosi.

Zobacz również: Narodowy kolos raportuje 9 mld zł zysku w I kw. po głośnych przejęciach! W planach ogromne inwestycje

 

Notowania S&P500, Nasdaq 100, WIG i DAX – 5 lat  grafika numer 1 grafika numer 1

Reklama

Źródło: TradingView

 

Jednak widać, przyzna Pan, słabnięcie USA na arenie międzynarodowej.

Rzeczywiście, w dawnych czasach jak Ameryka prosiła grzecznie Arabię Saudyjską o coś, to ona to robiła. A teraz niedawno jak poprosili o zrzucenie w dół cen gazu, to Saudyjczycy - którzy by to dawniej zrobili natychmiast – udają, że nie słyszą. Turcja kiedyś była lojalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a zaczęła prowadzić własną grę.

Poza tym, nie widać w Ameryce Łacińskiej czy w krajach Afryki jakiegoś olbrzymiego poparcia dla Zachodu i USA w kwestii wojny na Ukrainie. Nie ma może izolacji Zachodu, ale sytuacja rzeczywiście jakby bywa momentami trudna.

 

Nastroje też chyba nie wskazują na to, że będzie kontynuacja bessy?

Reklama

Jestem cyklistą. Staram się być kontrarianinem, czyli kimś, kto uważa, że na rynku większość zwykle się myli, w szczególności jakaś skrajna większość. Ta postawa nie zawsze działa, bo pamiętam swoją pomyłkę co do perspektyw rynku akcji po zdobyciu Bagdadu w 2003 roku. Amerykańscy inwestorzy indywidualni wybuchnęli wtedy wielkim optymizmem, ja się spodziewałem silniejszej korekty, ale ona nie nadeszła. Pamiętam jednak spektakularne sukcesy kontrariańskiego podejścia, czyli wielki optymizm w 2007 roku, wielki pesymizm w 2009 roku.

Zobacz również: Te spółki mogą namieszać, twierdzą analitycy domu maklerskiego, który ma niezwykle trafne

 

Mam wrażenie, że efektywniejsze jest bycie kontrarianinem przy skrajnym pesymizmie.

Tak, on to lepiej działa w takich momentach. I wracając do głównego wątku, to mamy teraz do czynienia, jeśli chodzi o nastroje, z sytuacją, która obserwuję pierwszy raz i nie wiem za bardzo jak ją interpretować.

Otóż amerykańscy inwestorzy indywidualni są permanentnie pesymistami. A polscy, badani przez krajowe Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych, są mega optymistyczni. Pokazują się niemalże rekordowo wysokie odczyty na korzyść „byków”. A nasz rynek akcji dzielnie to znosi, indeksy wędrują w górę.

W USA mamy kwestię tykającej bomby limitu federalnego zadłużenia. Na początku czerwca pieniądze rządowi USA mogą się skończyć. Ale wszyscy liczą, że będzie porozumienie. W przeszłości zawsze prędzej czy później było. USA w tym momencie prowadzą grę globalną o wysoką stawkę i to by kiepsko wyglądało, gdyby nagle nie mieli na pensje.

Reklama

 

Kawiarnie w Teheranie pękałyby ze śmiechu.

No tak. Z drugiej strony, trwają jakieś rozgrywki między Demokratami a Republikanami, a zbliżają się powoli wybory, więc robienie rządowi złośliwości też wchodzi w grę. Jednak ze względów propagandowych, to nie byłoby korzystne dla USA.

No ale do czego zmierzam. Popatrzmy na pozycję poszczególnych klas aktywów w ramach wzorcowego cyklu, który jakieś 20 lat temu podpatrzyłem u analityków banku Merrill Lynch. Podoba mi się on, bo jest prosty. Śledzimy tylko dwa parametry gospodarcze: chodzi o roczną dynamikę PKB oraz roczną dynamikę CPI. Wiadomo, istnieje coś co zwiemy cyklem koniunkturalnym, po ożywieniu jest spowolnienie, czasami przychodzące w recesję, potem przychodzi faza wzrostu inflacji, potem inflacja spada. Po fazie boomu gospodarka zwalnia, ale dynamika cen jeszcze parę miesięcy utrzymuje się, odwrotnie jest na dnie recesji, bo gdy wzrost przyspiesza, to ceny jeszcze parę miesięcy spadają.

To łatwo zrozumieć na prostym przykładzie. Gdy dynamika PKB zaczyna zwalniać, to dynamika wzrostu cen jest już tak duża, że pewnych rzeczy się po prostu już nie opłaca robić, czyli np. budować domów, bo materiały budowlane podrożały mocno. Odwrotnie jest w dnie recesji, bo ceny materiałów budowlanych są niskie, i znowu opłaca się te domy budować.

I ten cykl tworzy takie koło, dzielące się na cztery ćwiartki. Każda ćwiartka ma swoją ulubioną klasę aktywów. Ta akcyjna zaczyna się w dnie recesji. Potem jest ćwiartka surowcowa, która zaczyna się w dnie dynamiki inflacji, bo brakuje wtedy surowców, i bywają atrakcyjniejsze od akcji. Po szczycie dynamiki PKB jest miejsce dla gotówki, a po szczycie tempa inflacji - na długoterminowe obligacje skarbowe.

Reklama

 

Gdzie teraz jesteśmy?

Już dawno jesteśmy po szczycie dynamiki tempa wzrostu gospodarczego. Spada również dynamika inflacji, a najlepiej widać to po dynamice indeksów PPI, czyli cen produkcji przemysłowej, które w wielu krajach wpadają już w deflację. Wskaźniki CPI też zakręcają w dół.

I to jest faza obligacji skarbowych. I to się zgadza z tym, co robi rynek, bo one są już od wielu miesięcy w hossie. Nie jest ona jakaś szalona, ta hossa, bo ta inflacja nie spada w błyskawicznym tempie, no ale jednak.

I teraz tak, zazwyczaj warunkiem do rozpoczęcia hossy na rynku akcji jest wcześniejsza hossa na rynku obligacji. Bo ona na tyle podnosi ceny tych instrumentów i obniża ich rentowność, że ich posiadacze dochodzą do wniosku, iż warto ponieść dodatkowe ryzyko związane z inwestowaniem w akcje. No i kapitał zaczyna przepływać na rynek akcji.

 

Zobacz również: Czy USA wystarczy czasu na dojście do porozumienia? Znany ekspert jako jeden z niewielu nie wróży katastrofy

Reklama

 

Tym razem mamy równoległą hossę na obligacjach i akcjach.

No nietypowa ta hossa. Obserwując optymizm krajowych inwestorów indywidualnych, to ja spodziewałbym się realizacji powiedzonka „sell in May and go away”. Co prawda maj zaraz się zakończy, ale jeszcze kilka dni zostało, może jeszcze to powiedzonko zadziała.

Jednak, wierzę też, że ten rajd na akcjach trwający od października ubiegłego roku, oznacza, że dołek cyklicznej bessy już był. Sądzę, że lato może przynieść korektę, do Wszystkich Świętych nawet może ona potrwać.

 

Czyli rok 2023 nie będzie jak 1929, tak można tę Pańską obszerną i wielowątkową odpowiedź podsumować. Mi się przypomina taki fakt, że na szczycie wielkiej hossy w 1929 roku, tuż przed wielką bessą, Irving Fisher na pierwszej stronie poczytnej amerykańskiej gazety opublikował tekst, w którym ogłosił, że „stock prices have reached what looks like a permanently high plateau”. Czyli de facto ogłosił, że akcje już nigdy nie będą tanieć. To tak, jakby pod koniec 2021 roku Jason Zweig na pierwszej stronie „The Wall Street Journal” napisał coś takiego, że „Nasdaq 100 będzie już tylko rosnąć”, ale przecież nic takiego nie miało miejsca.

Ja lubię sobie patrzeć na zmyślone indeksy, i jest taka wizualizacja S&P500 od końca XVIII wieku. Są też dane na temat inflacji w USA od końca XVIII wieku. Można podzielić jedno przez drugie, czyli uzyskać realne ceny akcji. Niedawno sobie na to patrzyłem i to wyglądało przerażająco. Gdy dolar był „przymocowany” do złota, to inflacja trzymała się w okolicy zera. Potem on zaczął odrywać się od złota, a nominalne tempo inflacji i tempo wzrostu indeksu akcji bardzo przyspieszyło.

Reklama

I jak się S&P500 urealni tym CPI, to w takim realnym ujęciu w bardzo długim horyzoncie czasowym można znaleźć okresy, gdy S&P500 spada 16 lat z rzędu. To były czasy wyścigu kosmicznego, wojny w Wietnamie. To były takie czasy wyrzucania pieniędzy w kosmos, albo przeznaczania ich na coś, co zaraz zostanie zniszczone. Chodzi o lata 1966 – 82. Europejczycy poprosili, żeby te papierki z portretami starych białych mężczyzn wymienić na złoto, a prezydent USA Nixon rozłożył ręce i powiedział: „sorry, nie da się.” No i wtedy, po tym incydencie, zrobiła się wielka inflacja, złoto podrożało z 30 USD za uncję do 800 USD, ropa z 3 USD do 40 USD i tak dalej.

Teraz też mamy dość wysoką inflację, ale sądzę, że nikt nie będzie podnosił stóp znacznie wyżej, niż są dziś, bo nie wytrzyma tego gospodarka, bardzo zadłużona. Nikt nie chce depresji.

I tutaj chciałbym zwrócić uwagę, że stopa bezrobocia w Stanach jest najniższa od lat 60-tych XX wieku, od ówczesnego dołka. Trochę się boję, że moja hipoteza jest taka, iż Stany Zjednoczone i generalnie chyba Zachód wkroczył w długoterminową bessę, ale ona przyjmie taką formę, jak w latach 1966-82. Czyli wtedy indeksy chodziły bokiem przez 16 lat, ale jak się od tego odejmuje tempo inflacji, to zobaczymy, że przez te 16 lat straciliśmy 75% realnie przy strategii „kup i trzymaj”.

 

Czyli zakłada Pan, że nawet jeśli banki centralne będą podwyższały stopy, to kosmetycznie.

Fed już zasygnalizował, że przeszedł w tryb „wait-and-see”. NBP też jest w takim trybie. EBC jak zwykle jest spóźniony, więc może jeszcze podniesie koszt pieniądza.

Reklama

Ceny jednak rosną, możemy kupić za te same pensje mniej jabłek i aut, niż rok temu. Jest recesyjnie, a to zawsze jest dobry moment do kupna akcji.

 

Zostańmy jeszcze przy akcjach. Od 2020 roku toczy się dyskusja, czy zakończyła się kilkunastoletnia era growth, czyli spółek wzrostowych, i czy zaczęła się era value. Widać pewną cykliczność, związaną z kosztem pieniądza. Sądzi Pan, że rzeczywiście nastał czas Warrena Buffetta i jego intelektualnych kuzynów? Bo jak się patrzy na to, co w tym roku robi Nasdaq 100, to można mieć wątpliwości, bo bije dość mocno S&P500.

Elektrownie czy wodociągi są mniej narażone na cykliczne wahania popytu, albo na wygaśnięcie swojej działalności, niż spółki wzrostowe, czy też technologiczne. Oczywiście, wysokie stopy nie były korzystne dla spółek growth, bo inwestor wolał kupić dwuletnie obligacje skarbowe.

No ale zaczął się spadek inflacji, zacznie się niedługo spadek stóp. I jeszcze w dodatku, być może zaczęła się nowa, wielka rewolucja w sektorze technologicznym. Chodzi mi oczywiście o sztuczną inteligencję, o szok wywołany pojawieniem się ChatGPT.

 

ChatGPT potrafi wiele, na przykład napisać haiku o ogórku. Wiadomo, bo Pan go o to poprosił.

Reklama

No tak, zrobiłem taki eksperyment. [śmiech] Dla mnie, który w zamierzchłych czasach kończył informatykę i pisał pracę magisterską z jednej z technik sztucznej inteligencji, zetknięcie się z ChatGPT było potężnym szokiem. Na początku myślałem, że to taka zabawka. Ale możliwości tego urządzenia zadziwiły mnie. Co prawda, ChatGPT nie wiedział, czym jest gżegżółka – myślał, że to rodzaj robaczka świętojańskiego, nie wiedząc, że to ludowa nazwa kukułki w Polsce. No ale powiedzmy szczerze, że amerykańskiej maszynie tego typu błędy można wybaczyć.

 

 

Reklama

To urządzenie chodzi na bodajże szóstym najpotężniejszym super-komputerze istniejącym na Ziemi. Kładzione są wielkie pieniądze na rozwój tej technologii. I tutaj pojawia się pytanie, czy te wszystkie Amazony czy Alphabety nie zostaną w tyle za duetem Microsoft – OpenAI. Może się bowiem okazać, że tutaj się wyłoni monopolista. Ja wiem, że inni pracują nad swoimi rozwiązaniami, gra idzie o wielką stawkę. Jednak jest takie zagrożenie.

Ten postęp, który widzimy, jest szokujący. Przecież jeszcze w latach 70-tych wyobrażaliśmy sobie życie bez komputerów, w latach 80-tych bez internetu, w latach 90-tych bez telefonów komórkowych. Być może okaże się, że za 10 lat sztuczna inteligencja będzie po prostu towarzyszem codziennego życia.

 

I trudno się spodziewać, że akcje spółek energetycznych będą tak sexy, jak akcje spółek technologicznych…

Są fale technologiczne, ale trudno podstawić się z deską pod tą właściwą. To prawda, że w tym roku akcje Apple czy nVidia zachowują się bardzo ładnie. Jednak trudno ocenić, czy to jest ruch długoterminowy.

 

Uformuje się bańka AI, jak kiedyś bańka internetowa?

Reklama

Wierzę, że jest coś takiego, jak cykl pokoleniowy, który trwa mniej więcej 34 lata. Szczytu na Wall Street możemy się wedle tego cyklu spodziewać w okolicach 2034 roku, za 11 lat. To niby pasuje, żeby tutaj się pojawiła bańka AI, ale ja obstawiałem bańkę na biotechnologii. Tak sobie wyobrażałem, że spółki krzaki będą w szczycie przyszłej hossy biotechnologicznej sprzedawać za ciężkie pieniądze jakieś oszustwa, tylu lek na raka czy maść na zahamowanie procesu umierania komórek. Ta rewolucja AI, która się zaczyna, trochę mi psuje koncepcję. Tutaj przyznam, że nawet się trochę boję, iż zniknie zapotrzebowanie na analityków giełdowych…

 

Zobacz również: Technologiczny gigant odpuszcza sektor gamingowy? Zobacz co jest w centrum jego zainteresowań

 

Jak już rozmawiamy o spółkach technologicznych, to co Pan sądzi o Tesli? Spółka Elona Muska jest tak wyceniona, jakby za 10 lat miała zmonopolizować rynek aut elektrycznych.

Myślę, że Elon Musk pluje sobie w brodę, iż wyszedł z OpenAI. Był jednym z pierwszych, którzy zainwestowali w ten projekt, ale wyszedł. Gdyby po tej rewolucji z autami elektrycznymi i lataniem w kosmos wyszedł na ambonę i ogłosił, że oto daje ludzkości sztuczną inteligencję, to uzyskałby status pół-Boga i po wsze czasy wszystkie jego biznesy byłyby pół-bosko wyceniane.

To jest tak, że jest taka wiara, że czego się nie dotknie, to zmienia to w złoto. Dlatego Tesla utrzymuje te wysokie poziomy wyceny. Jednak zwracam uwagę, że auta Tesli tracą powoli status kultowej zabawki, a te plujące do tej pory benzynowymi spalinami koncerny, jak Mercedes, pracują nad własnymi EV. Konkurenci gonią. Owszem, segment EV będzie rósł, ale w Norwegii będzie rósł szybko, a w Afryce nie będzie rósł prawie wcale, też trzeba o tym pamiętać.

Reklama

 

Notowania spółki Tesla – 5 lat  grafika numer 2 grafika numer 2

Źródło: TradingView

 

Na polskim rynku akcji doczekamy się w końcu pokoleniowej hossy?

Gdy popatrzymy na wykres liczby urodzeń w powojennej Polsce, to pierwszy szczyt urodzeń mieliśmy w okolicy bodajże 1955 roku, drugi w okolicach 1983. Oczywiście, takie fale demograficzne mają wpływ na bardzo wiele dziedzin życia, gospodarki, na politykę. Ruch Solidarności to był poniekąd skutek niespełnionych potrzeb materialnych Polaków, którzy potrzebowali choćby mieszkań. Państwo nie podołało i zbankrutowało.

Cykl pokoleniowy to nie jest iluzja, potrzeby ludzkie oraz możliwości finansowe w trakcie życia zmieniają się. W zależności od tego, która kohorta wiekowa zaczyna dominować w społeczeństwie, to mamy różne efekty, różne tego konsekwencje.

I teraz mamy problem, jak patrzymy na demografię w takim kraju, jak Polska. Liczba ludności przestaje być generatorem ruchów w gospodarce. Co prawda ostatnio przybyło do nas sporo emigrantów, z tragicznych powodów, ale tutaj jest pytanie, na jak długo ten efekt utrzyma się.

Reklama

Istnieje taka teoria stworzona przez amerykańskiego naukowca, który nazywał się George Modelski, a urodził się w Poznaniu. On stworzył koncepcję cykli hegemonicznych, która zakłada, że co cztery pokolenia rozgrywa się walka o globalną hegemonię. Czyli mamy trzy pokolenia relatywnego pokoju, z jakimiś małymi konfliktami, a potem nadchodzi wielki konflikt. Klasyczny przykład to okres wojen napoleońskich od Rewolucji Francuskiej czy amerykańskiej do klęski Napoleona oraz I Kongresu Wiedeńskiego w 1815 roku. Potem były trzy pokolenia spokoju i nadeszły dwie wojny światowe.

I z tej teorii wynika, że następna wielka wojna światowa zacznie się w mniej więcej 130 lat po wybuchu I wojny światowej, czyli w okolicach 2044 roku. Może w tej III wojnie światowej nie będą ginąć młodzi ludzie, tylko będą niszczone drony i bioroboty, ale na pewno ona wywoła spore zamieszanie.

 

Zobacz również: Sztuczna inteligencja zasilana superkomputerem nie potrafi pobić szerokiego rynku - fundusz zarządzany przez AI rozczarowuje

 

Wiem, że obserwuje Pan nie tylko rynek akcji, ale i surowców. Trzy bodaj najważniejsze i bardzo popularne wśród inwestorów surowce – złoto, ropa naftowa i gaz ziemny – znajdują się w bardzo ciekawych punktach, gdy popatrzymy na notowania. Co dalej?

Dla mnie najmarniej z tej trójki wygląda gaz ziemny, który jest w mocnym trendzie spadkowym.

Reklama

 

A jak coś spadło o -80%, to nie jest powiedziane, że nie potanieje jeszcze o -50%.

Dokładnie. Jak patrzę na ten wykres gazu, to widzę tam eliottowską spadkową piątkę. Brakuje jeszcze tej piątej fali, która cenę gazu sprowadziłaby do najniższego poziomu od lat 90-tych.

 

Notowania gazu ziemnego – 5 lat  grafika numer 3 grafika numer 3

Źródło: TradingView

 

Reklama

Z ropą jest też ciekawa sytuacja. Mieliśmy niedawno ruch, który wyglądał na wybicie z kanału trendu wzrostowego, ale przyszła od razu interwencja, obniżenie produkcji. Ropa broni się przed dalszymi spadkami ceny, ale z drugiej strony to nie jest czas surowców.

 

Czy złoto wyjdzie na historyczne maksima? Po raz trzeci w ostatnich latach jest w okolicy 2 050 USD za uncję.

Pierwszy impuls był covidowy. Drugi był wojenny. Trzeci to była ucieczka w safe haven, jak się okazało, z uwagi na kryzys bankowy w USA. Pytanie, czy na rynku finansowym wciąż będzie się coś złego działo. Złoto jest zwykle beneficjentem różnorakich kryzysów. Ja szczerze mówiąc w życiu chyba nie zrobiłem poprawnej prognozy dla złota, więc nauczony doświadczeniem, nic nie prognozuję. [śmiech]

 

Co Pan sądzi o cyfrowym złocie, czyli o bitcoinie? Bo jedną stroną tej monety jest to, czy ona ma wartość fundamentalną, a drugą jest to, że wielu ludzi żyje marzeniem o środku płatniczym, którym nie sterują rządy i banki centralne.

Mnie bitcoin kojarzy się ze średniowieczną Europą. We Włoszech powstały wtedy lombardy, banki. To był bardzo burzliwy okres. I wtedy bankierzy wymyślili bankowość o niepełnej stopie rezerw. Niby mają jakieś złoto na pokrycie, ale nie są głupi i udzielają kredytów 10 razy więcej.

Reklama

I ten początek bitcoina też jest bardzo burzliwy. Zastanawiam się, czemu nikt jeszcze nie założył banku, który pożycza pod bitcoiny. Spodziewam się, że ludzie za jakiś czas będą zadłużać się w kryptowalutach, będą też zdarzać się na tym rynku runy na banki.

Ja lubię, jako cyklista, ideę cyklu halvingowego na bitcoinie. On podpowiada, że najlepiej kupować BTC na rok przed halvingiem i sprzedawać półtora roku po halvingu. Jak na razie, wydaje się, że po raz kolejny ten cykl  idzie zgodnie z planem. Jednak proszę zauważyć, że każda kolejna hossa na bitcoinie jest słabsza, widać wypłaszczanie. Być może za jakiś czas bitcoin przestanie być atrakcyjny dla spekulantów.

Oczywiście, ja rozumiem, że ta idea pieniądza elektronicznego wygląda atrakcyjnie przy pieniądzu papierowym. Tak jak kiedyś pieniądz papierowy wyglądał atrakcyjnie przy złotych i srebrnych monetach.

 

Reklama

 

Czy monitoruje Pan to, co dzieje się na rynku nieruchomości? W Polsce panuje wielka moda na mieszkania na wynajem, celebryci zaczęli się nimi chwalić publicznie. To znak, że formuje się bańka? Z drugiej strony wciąż podaje się dane, wskazujące, że na naszym rynku brakuje co najmniej miliona mieszkań.

Przypominam, że w ostatnich kwartałach przybył do Polski ponad 1 mln nowych mieszkańców z Ukrainy. Odpowiem jak cyklista. Gdy patrzę na ceny na rynku nieruchomości w USA, to tam widać takie mniej więcej 16-letnie cykle, które można utożsamiać z cyklami Simona Kuznetsa. Ostatnio mieliśmy szczyt w 2007 roku, po którym przyszedł kryzys i upadek Lehman Brothers. Przy czym tamten kryzys to była wina tych inżynierów finansowych, którzy wymyślili, że można z góry śmieci odzyskać troszkę złota, a resztę ładnie opakować i sprzedać.

Wracając jednak do głównego wątku, to jeśli dodamy do 2007 roku 16 lat, to wychodzi nam właśnie mniej więcej 2023 rok. Mamy już maj 2023, zaczynam się troszkę denerwować, czy ten scenariusz się sprawdzi. Dostępność kredytu mocno spadła, a nie doszło do jakichś burzliwych zjawisk na rynku nieruchomości. Ale być może to jeszcze przed nami.

Dziękuję za rozmowę.

Czytaj więcej