Reklama

Masz ciekawy temat? Napisz do nas

twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

co dalej z inflacją

Wygląda na to, że Narodowy Bank Polski dobrze wie do czego prowadzi obecna polityka monetarna. Ze strony prezesa polskiego banku centralnego pojawiły się sugestie, że w perspektywie kilku najbliższych lat, do obiegu może zostać wprowadzony banknot o nominale 1000 zł. Skąd ten pomysł? Do czego potrzebny jest tak duży nominał? Czy aby nie jest to po prostu konsekwencja pro-inflacyjnej polityki? W jaki sposób nasz bank centralny kontroluje obecnie inflację? I jak to się ma do założonego celu inflacyjnego?

Zacznijmy od tego, że wprowadzenie większego nominału może wydawać się nic nie znaczącą formalnością, czyjąś ambicją lub fanaberią. W końcu co za różnica, czy na papierze jest napisane 100 czy 1000 zł? Tak jednak nie jest – to nie fanaberia, lecz symbol zarówno nadchodzącej inflacji, jak i tej, która miała miejsce w przeszłości. Na przełomie lat 80. i 90., gdy w Polsce pojawiła się hiperinflacja, do obiegu nieustannie trafiały coraz wyższe nominały – od 10 000 zł w 1987 roku, do nominału 2 000 000 zł w 1992 roku. Obecnie planowane 1000 zł brzmi niewinnie, trzeba jednak pamiętać, że inflacja to mechanizm, który gdy zostanie zapoczątkowany, jest bardzo trudny do zatrzymania bez wyraźnych konsekwencji dla gospodarki.

Jeżeli chodzi o powód wprowadzenia nominału 1000 zł przez bank centralny, oficjalnie nie jest on motywowany spodziewaną inflacją. Przedstawiciele NBP twierdzą, że taka potrzeba jest uwarunkowana wzrostem popytu na gotówkę, która wynikła z pandemii koronawirusa. Jako argument brzmi to pozornie wiarygodnie, ponieważ na pewno każdy pamięta relacje medialne z kolejek do bankomatów, które miały miejsce w pierwszych miesiącach pandemii. W rzeczywistości, dane kwartalne NBP nie pokazują, że miał wtedy miejsce istotny wzrost wypłat z bankomatów. Wręcz przeciwnie - odnotowano ich spadek. Jednak teoretycznie takie zachowanie ludzi uzasadnia też teoria ekonomii, wobec której jednym z powodów przechowywania gotówki jest tzw. motyw ostrożnościowy (przezorności), który uwidacznia się w sytuacjach zagrożenia i niepewności. Innym powodem wprowadzenia takiego banknotu do obiegu jest też niskie oprocentowanie lokat, które - delikatnie mówiąc - nie zachęca do lokowania pieniędzy w banku.

Obecnie, z perspektywy przeciętnego obywatela, celowość przechowywania gotówki jest co najmniej wątpliwa. Po pierwsze, co jest również oczywiste, taki pieniądz nie zarabia - tym jednak przejmują się raczej osoby, mające chociaż niewielkie pojęcie o finansach. Po drugie, w obecnych czasach, gotówka wcale nie jest bezpieczniejszą formą przechowywania pieniędzy od lokowania ich w banku – co dawniej miało uzasadnienie, ponieważ systemy bankowe w czasach kryzysu były niestabilne. Obecnie jednak wydaje się, że banki są ostatnimi instytucjami, które „cierpią” na kryzysach. W panującej rzeczywistości banki, nawet w trakcie najgorszego kryzysu, będą miały wystarczającą ilość gotówki, by udzielić „pomocy” zdesperowanym i niemającym innego wyjścia obywatelom, udzielając horrendalnie wysoko oprocentowanych kredytów (nawet mimo regulacji, które mają temu przeciwdziałać) w stosunku do wysokości oprocentowania na lokatach i oficjalnych stóp procentowych NBP. Dlatego lokowanie pieniędzy w banku jest obecnie bezpieczniejsze od trzymania gotówki. Po trzecie – pieniądz w formie gotówkowej obecnie nie ma rzeczywistej wartości i staje się bezużyteczny najszybciej w warunkach rosnącej inflacji. To dlatego, że pieniądz ten jest najtrudniej zamienić szybko w inwestycje i nie jest on tak płynny w tym aspekcie jak pieniądze przechowywane w banku, gdzie w dowolnym momencie można otworzyć rachunek brokerski i przekształcić pieniądz na aktywa. Co więcej, digitalizacja systemów bankowych i dominacja transakcji bezgotówkowych powinna sprawić, że popyt na gotówkę będzie raczej malał, a nie rósł.

Ukryta motywacja NBP

Reklama

W tym miejscu pojawia się pytanie – skoro papierowy pieniądz nie ma świetlanej przyszłości, to dlaczego NBP argumentuje wprowadzenie nowego banknotu do obiegu wyższym popytem na gotówkę? Przecież patrząc racjonalnie - nawet jeżeli pandemia rzeczywiście wywołała chwilowy wzrost zapotrzebowania na gotówkę, to rozsądni i przewidujący ekonomiści z NBP nie mogą zakładać, że ten trend będzie postępować. Wiadomo przecież, że gdy kryzys ucichnie, to popyt na gotówkę nie tylko wróci do normy, ale będzie nadal spadał, ze względu na to, że przezornościowe motywy przechowywania gotówki wrócą do normy (o ile już nie wróciły). Jednocześnie popyt transakcyjny na pieniądz spada od wielu lat, co można zobrazować tym, że od 2014 roku kwartalna ilość wypłat z bankomatów spadła o około 30%, według danych NBP.

Moja osobista opinia jest inna: NBP ogłosił taką możliwość już teraz, bo przykrywka medialna, pokazująca ludzi tłoczących się przy bankomatach, jest idealna, aby ukryć rzeczywisty powód wprowadzenia do obiegu banknotu o nominale 1000 zł.

A co jest tym realnym powodem? Jest nim spodziewana silna inflacja, wynikająca z obranej strategii politycznej. W obecnych czasach spadającego zapotrzebowania na pieniądz gotówkowy, wprowadzanie nowych nominałów ma sens tylko wtedy, gdy spodziewany jest wzrost inflacji. Wówczas wprowadzenie banknotu nie ma na celu zwiększenia rzeczywistej ilości pieniądza w gospodarce, a utrzymaniu go na stałym poziomie. Można to zobrazować w ten sposób: gdy banknot 200 zł stanie się warty tyle co 100 zł wskutek inflacji, to co zastąpi banknot 500 zł, aby utrzymać jego faktyczną wartość? Tylko banknot o nominale 1000 zł. Wobec tego, wprowadzanie wyższych nominałów ma na celu po prostu zrekompensowanie inflacji i zachowanie prawidłowej szybkości obiegu gotówki w gospodarce.

Dlaczego NBP spodziewa się, że takie kroki będą potrzebne? Przecież inflacja rzędu 2-3 procent nie jest aż taka duża, a z perspektywy teorii ekonomii jest to wartość wręcz pożądana.

Jak wygląda obecna polityka NBP

Obecnie NBP prowadzi ultra-ekspansywną politykę monetarną. O rekordowo niskich, niemal zerowych stopach procentowych, wie już pewnie każdy. Ciekawsza jest jednak inna statystyka - suma bilansowa NBP, którą ukazuje poniższy wykres.

Reklama


Na wykresie widać bardzo mocny skok sumy bilansowej NBP w 2020 roku. Ale co to tak naprawdę znaczy?

Suma bilansowa banku centralnego to nic innego jak jego bilans ekonomiczny, czyli, podobnie jak w bilansie przedsiębiorstwa, suma jego aktywów i pasywów. W kontekście banku centralnego, jego rosnący bilans w bezpośredni sposób ukazuje jednak tzw. „zakupy aktywów” na otwartym rynku. Za tą nazwą kryje się tzw. luzowanie ilościowe (QE) – kontrowersyjna i niekonwencjonalna polityka emitowania pieniądza. Oficjalnie operacje te prowadzono pod nazwą programu SOOR (strukturalnych operacji otwartego rynku). NBP robi to, co podczas kryzysu finansowego robiła Rezerwa Federalna czy Europejski Bank Centralny. I to na dość dużą skalę, biorąc pod uwagę, że bilans NBP wzrósł o około 40% w samym 2020 roku.

Taka polityka jest kontrowersyjna nie bez powodu – nie znamy jej ostatecznych skutków, w teorii zaś powinna prowadzić do bardzo silnej inflacji, z uwagi na mocny wzrost podaży pieniądza. To jednak nie wydarzyło się do tej pory w USA ani w strefie euro, mimo obrania takiej polityki. Czy więc na pewno taka sytuacja będzie miała miejsce w Polsce? Niekoniecznie, trzeba jednak mieć na uwadze to, że ekonomiści nieustannie ostrzegają, że QE to bomba z opóźnionym zapłonem, a także, że efekty takiej polityki mogą być łagodniejsze dla silnych, bezpiecznych walut (dolar amerykański, euro) niż dla takich jak polski złoty. W skrócie - politykę luzowania ilościowego można określać jako ryzykowną.

Czy pro-inflacyjna polityka jest czymś uzasadniona?

Mamy więc rekordowo niskie stopy procentowe i (po raz pierwszy) niekonwencjonalny program QE. Podaż pieniądza mocno rośnie, co oznacza że jego cena (czyli wartość) powinna spadać. Ale może to dobry moment na taką politykę? W końcu QE to nic innego jak polityka anty-kryzysowa, mająca na celu przeciwdziałanie skutkom pandemii.

Reklama

Zastanówmy się nad tym przez chwilę. Warto rozpocząć od ustalenia, do czego polityka banku centralnego powinna dążyć. W przypadku Narodowego Banku Polskiego nie ma żadnych wątpliwości: jego podstawowym i nadrzędnym celem jest utrzymywanie inflacji w zakresie od 1,5 do 3,5%. Celem NBP nie jest (co warto zapamiętać) stymulowanie gospodarki i dbanie o wzrost PKB.

Czy więc prowadzenie ultra-ekspansywnej polityki monetarnej jest uzasadnione?

Z perspektywy oficjalnego celu banku centralnego, czyli utrzymywania inflacji na poziomie 1,5-3,5%, obecna polityka wydaje się przynajmniej wątpliwa. W ostatnich latach inflacja urosła do poziomu blisko 4% i zdecydowanie oscylowała w akceptowalnym zakresie celu inflacyjnego. Ze względu na ostatni trend wzrostowy, wydaje się, że nadszedł czas raczej na podnoszenie stóp procentowych, niż ich obniżanie. Pojawiła się jednak pandemia, która poddała w wątpliwość utrzymanie trendu wzrostowego inflacji. Mocne kryzysy kojarzone są z deflacją, dlatego też politykę jeszcze bardziej poluzowano.

Problem w tym, że nasza gospodarka wcale nie dawała mocnych sygnałów, świadczących o tym, że ceny będą znacząco spadać w efekcie pandemicznego kryzysu. Owszem, w początkowych miesiącach pandemii zeszliśmy z inflacji około 4-procentowej do wartości między 2,5 a 3,5%, ale znacząco poniżej celu 2,5%.

Czy więc ultra-ekspansywna polityka monetarna ma sens, gdy punktem startowym jest moment, w którym cel inflacyjny osiągamy, a nawet jesteśmy nad nim? Wydaje się, że nie. Ekspansywna polityka monetarna powinna być stosowana, gdy znajdujemy się znacznie poniżej celu inflacyjnego, czyli gdyby inflacja w Polsce była np. na poziomie 1%. Ultra-ekspansywna polityka byłaby uzasadniona w przypadku występowania deflacji (spadających cen). Ceny jednak nadal rosną w tempie około 3% rocznie, a NBP prowadzi ultra-ekspansywną politykę.

Reklama

Do czego może więc prowadzić zastosowanie tej pro-inflacyjnej polityki w momencie, gdy cel inflacyjny został osiągnięty? Do wyższej, a może nawet znacznie wyższej, inflacji. Można opisać to zjawisko w bardzo uproszczony sposób: po wybuchu pandemii koronawirusa NBP przewidywał silny kryzys i deflację, zastosował więc bardzo luźną politykę monetarną, ale okazało się, że kryzys nie był aż tak duży. Co za tym idzie, reakcja w stosunku do rzeczywistej sytuacji była zdecydowanie przesadzona i popełniono błąd, który nie jedynym z czasów początku pandemii.

Ten błąd może być dla nas dotkliwy, ponieważ rzeczywiste efekty ekspansywnej polityki monetarnej objawią się, ze względu na ich opóźnione działanie, za rok lub dwa. Ta polityka może doprowadzić do inflacji kroczącej (5-10%) i byłoby dobrze, gdyby to na tym się skończyło. Dlatego właśnie potrzeba banknotu 1000 zł – bank centralny najprawdopodobniej już wie, że jego reakcja była zbyt radykalna i zdaje sobie sprawę z tego, że obecna polityka doprowadzi do wysokiej inflacji.

Skoro ta reakcja to błąd, to dlaczego NBP nie wycofał się z polityki?

Obecnie NBP nadal podtrzymuje ultra-ekspansywną politykę i sygnalizuje, że ta jeszcze potrwa. Dlaczego tak się dzieje, skoro był to błąd? Czy NBP odkrywając, że reakcja jest przesadzona, nie powinien szybko wycofać się z tej polityki, aby nie prowokować zbyt wysokiej inflacji? Najwyraźniej to nie był błąd, a celowe działanie.

Jak napisałem wyżej, oficjalnie celem NBP nie jest wspieranie wzrostu PKB, a dbanie o stabilną inflację. To oficjalnie. W praktyce dobrze wiemy, że urzędnicy w NBP są przychylni obecnemu rządowi. To oznacza, że cel NBP się zmienił, i że bank centralny działa teraz tak, jakby jego celem faktycznym było utrzymanie wzrostu gospodarczego, co z pewnością przyniosłoby wiele dobrego obecnej władzy – dobrze byłoby pochwalić się wyjściem z kryzysu koronawirusowego z dobrymi statystykami ekonomicznymi. To mogłoby nawet zapewnić koalicji rządzącej zwycięstwo w kolejnych wyborach.

Być może właśnie do tego dąży NBP, wspierając obecny obóz władzy. Byłaby to bardzo niepokojąca informacja, gdyż oznaczałaby całkowitą utratę niezależności Narodowego Banku Polskiego i przedłożenie interesu politycznego nad interes obywateli. Jaka będzie korzyść z wysokiego wzrostu gospodarczego na papierze, gdy cały cen wzrost zostanie zredukowany przez inflację?

Reklama

Gdyby reakcja naszego banku centralnego na kryzys, została uznana przez niego za nadmiarową, to wycofałby się on z prowadzonej polityki. Skoro jednak bank centralny tę politykę podtrzymuje, oznacza to że jest ona celowa. To zaś łączy się z ogłoszeniem możliwości wprowadzenia nominału 1000 zł, który – w mojej osobistej opinii - jest jawnym komunikatem i ogłoszeniem przez NBP: „szykujcie się na inflację!”.

Teraz pozostaje tylko zastanowić się, kiedy zostaną przeprowadzone oficjalne zmiany w statutowym celu NBP, ponieważ na pewno nie jest już nim stabilizowanie cen. Przynajmniej wtedy, utrata niezależności przez NBP byłaby oficjalna.

 

Czytaj więcej