Reklama

Masz ciekawy temat? Napisz do nas

twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

ujemne stopy procentowe a inflacja

Poniedziałkowy wywiad, który prezes NBP Adam Glapiński udzielił Polskiej Agencji Prasowej, rozwiał wszelkie nadzieje związane z potencjalną wcześniejszą podwyżką stóp procentowych, chociażby na dzisiejszym posiedzeniu RPP. I to mimo najwyższej od 20 lat inflacji. Prezes banku centralnego zapewnił jednak, że nie ignoruje tempa wzrostu cen i że NBP nie dopuści do utrwalenia wysokiej inflacji. Niewiele wcześniej twierdził jednak, że rosnące ceny produktów i usług nie uderzają w portfele Polaków, a nawet ustawiał się w jednym szeregu z politykami rządu, zapewniającymi, że mimo rekordowej inflacji, „żyje się lepiej”. Czy to jednak prawda?

 

Inflacja nie ma realnego wpływu na portfele Polaków?

W lipcu szerokim echem odbiły się słowa prezesa NBP Adama Glapińskiego, który na konferencji po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej stwierdził, że „inflacja nie ma negatywnego wpływu na zasobność portfeli Polaków”, a także że to wzrosty cen administrowanych (czynsze mieszkaniowe, zaopatrywanie w wodę, wywóz nieczystości, usługi kanalizacyjne, energia elektryczna, gaz, energia cieplna, pasażerski transport szynowy i mieszany, usługi pocztowe) oraz paliw są odpowiedzialne za to, że inflacja przekracza cel ustalony przez bank centralny. To dość odważna teza, szczególnie biorąc pod uwagę, że w lipcu ceny dóbr i usług konsumenckich wzrosły o 5% (oczywiście w momencie wypowiadania tych słów przez Glapińskiego dane za lipiec nie były jeszcze znane), podczas gdy górne widełki celu inflacyjnego NBP to 3,5% (2,5% +/- 1%).

Prezes banku centralnego stwierdził na lipcowej konferencji, że krajowe czynniki popytowe, które są kluczowe z punktu widzenia polityki pieniężnej same w sobie nie są źródłem zbyt dużej dynamiki wzrostów cen. Tym samym Glapiński nie tylko oddalił perspektywę podniesienia historycznie niskich stóp procentowych, ale również niejako odmówił wzięcia odpowiedzialności za dynamikę wzrostów cen, sugerując że działania NBP bezpośrednio nie prowadzą do rosnącej inflacji. Prezes NBP zapewnił też, że w przyszłym roku inflacja będzie niższa, ponieważ obecne odczyty CPI są zawyżane przez wcześniejsze podwyżki cen energii, paliw i wzrost kosztów wywozu śmieci, które już się ustabilizowały, co obniży tegoroczną bazę i tym samym wyhamuje wzrost inflacji.

Reklama

 

URL Artykułu

 

Najwięcej kontrowersji wywołały jednak słowa Glapińskiego dotyczące tego, że inflacja nie ma negatywnego wpływu na portfele Polaków

Podobnego zdania jest również premier Mateusz Morawiecki, który pod koniec lipca na jednej z konferencji prasowych stwierdził, że inflacja zawsze powinna być zestawiana ze wzrostem wynagrodzeń, jeżeli bowiem „wynagrodzenia rosną dwa razy szybciej niż inflacja, oznacza to, że za zarabianą kwotę możemy kupić dwa razy więcej”. Z obu wypowiedzi można więc wywnioskować, że niepokojąco wysoki poziom inflacji jest zupełnie nieistotny, ponieważ zarabiamy coraz więcej, co sprawia że wzrost cen jest nieodczuwalny.

Prezes NBP dodał również, że dzięki wzrostom płacy minimalnej zasobność portfeli również najmniej zamożnych Polaków rośnie szybciej niż inflacja.

Reklama

 

 

Jak to wygląda w praktyce?

  • W czerwcu inflacja CPI wyniosła 4,4% r/r, natomiast przeciętne wynagrodzenie wzrosło o 9,8% r/r (do 5802,42 PLN brutto)
  • W lipcu inflacja CPI wyniosła dokładnie 5% r/r, zaś przeciętne wynagrodzenie wzrosło o 8,7% r/r (do 5851,87 PLN brutto)
  • Wynagrodzenie minimalne od stycznia 2021 wynosi 2800 PLN brutto i jest wyższe o 7,7% od wynagrodzenie minimalnego z poprzedniego roku (2600 PLN brutto).
  • Płaca minimalna w 2022 r. najprawdopodobniej zostanie podniesiona do 3000 PLN brutto, co oznacza wzrost o 7,14% r/r.

Na papierze rzeczywiście wygląda to tak, jakbyśmy nie musieli martwić się alarmującymi nagłówkami o coraz wyższej inflacji - statystyki mówią bowiem same za siebie: mimo rosnących cen i tak jesteśmy w stanie kupić więcej za nasze coraz wyższe wynagrodzenia. Niestety, nie jest to takie proste i diabeł tkwi w szczegółach.

 

Po pierwsze i najważniejsze:

Reklama

stwierdzenie, że rosnąca inflacja nie ma wpływu na zasobność portfeli jest kompletnie fałszywe w stosunku do osób posiadających oszczędności. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że kilkuprocentowa inflacja każdego roku „podgryza” wartość zgromadzonych pieniędzy. Co więcej, w środowisku historycznie niskich stóp procentowych równie niskie jest oprocentowanie lokat bankowych i depozytów - obecnie najkorzystniejsze kwartalne lokaty oferują oprocentowanie na poziomie 1,8-2% w skali roku. To zaś oznacza, że mamy realnie ujemne stopy procentowe i bez podjęcia ryzyka inwestycyjnego nie ma co liczyć na osiągnięcie stopy zwrotu, która pozwoliłaby na skompensowanie kilkuprocentowej inflacji. Nie każdy jednak chce ryzykować swoje oszczędności na rynku finansowym, co swoją drogą ma też swój skutek w napływie kapitału na rynek nieruchomości, który wielu konsumentom wydaje się znacznie pewniejszą lokatą kapitału.

Nie można więc powiedzieć, że (ponad)pięcioprocentowa inflacja przy referencyjnej stopie procentowej na poziomie 0,1% jest obojętna dla oszczędności Polaków. Takie słowa z ust zawodowego polityka, jakim jest premier Morawiecki, nie są niczym dziwnym, w pewien sposób szokujące jest jednak to, że podobne tezy wygłasza profesor ekonomii i prezes banku centralnego.

Załóżmy, jednak że przymykamy oko na oszczędności, które systematycznie podgryza inflacja. Czy można stwierdzić, że wyższa dynamika wzrostu przeciętnego wynagrodzenia od wskaźnika CPI w danym okresie badawczym oznacza, iż dla naszego gospodarstwa domowego inflacja tak naprawdę nie istnieje? Byłoby naprawdę dobrze, gdyby… rzeczywiście tak było.

 

Po pierwsze, przeciętne wynagrodzenie wg GUS obejmuje wyłącznie przedsiębiorstwa zatrudniające na umowę o pracę co najmniej 10 osób

Taki dobór grupy badawczej wyklucza znaczącą część pracowników i to najczęściej właśnie tych zarabiających najmniej. Gdyby włączyć ich do próby statystycznej, przeciętne wynagrodzenie byłoby niższe (choć sam proces zebrania danych znacznie bardziej czasochłonny i kosztowny).

Reklama

 

Porównanie średniej wynagrodzeń do mediany wynagrodzeń w latach 2008-2018; źródło: GUS

 

To zaś oznacza, że mimo tego, iż GUS wykazał w czerwcu niemal dziesięcioprocentowy wzrost wynagrodzeń, to „statystyczny Kowalski” niekoniecznie zarabiał przed wakacjami o 10% więcej niż w czerwcu poprzedniego roku. Oprócz tego obliczanie wartości średniej jest obarczone pewnymi konsekwencjami metodologicznymi - średnia sumuje wszystkie wynagrodzenia, co sprawia że odchylenia od normy mogą znacząco zawyżyć lub zaniżyć jej wartość. Nawet niewielka grupa pracowników otrzymujących bardzo wysokie wynagrodzenia jest w stanie zauważalnie zawyżyć średnią. Bardziej miarodajnym sposobem na określanie przeciętnego wynagrodzenia jest obliczenie mediany, co zresztą GUS robi. Niestety jednak, dane na temat mediany wynagrodzeń publikowane są raz na dwa lata, w dodatku z rocznym opóźnieniem - te za 2020 r. poznamy dopiero w drugiej połowie przyszłego miesiąca. Historyczne dane GUS nie pozostawiają jednak złudzeń - mediana wynagrodzeń każdorazowo była o niemal 20% niższa niż średnia pensja. Dlatego też zestawianie stopy inflacji z dynamiką wzrostu przeciętnego wynagrodzenia nie pozwala na wymierne określenie zmiany siły nabywczej Polaków.

Reklama

 

Kolejna kwestia dotyczy zaś samej struktury koszyka inflacyjnego GUS, na podstawie którego kalkulowany jest wskaźnik CPI

Obecnie ceny żywności i napojów bezalkoholowych stanowią w nim 27,8% wagi, koszt użytkowania mieszkania i nośniki energii 19,15%, a np. koszty transportu (w tym paliw) 8,9%. Przykładowo, jeśli ktoś nie płaci za wynajem mieszkania i nie spłaca kredytu hipotecznego, zarabia poniżej średniej krajowej i codziennie dojeżdża do pracy kilkanaście kilometrów własnym samochodem, to w jego domowym budżecie koszty transportu stanowią znacznie większy odsetek wydatków niż niecałe 9%. Jeśli więc w sierpniu ceny paliw poszły w górę o 28% r/r, to osobiste CPI takiej osoby wyniesie znacznie więcej niż uogólnione statystycznie 5,4%. Podobnie będzie w przypadku gospodarstw domowych o niskich dochodach - dla ich budżetu wzrost cen żywności, nośników energii i kosztów transportu jest szczególnie dotkliwy.

Dlatego też twierdzenie, że obecna inflacja nie uderza w portfele Polaków, również tych najmniej zamożnych, jest w zasadzie niemożliwe do obrony.

 

 

Reklama

 

Inflacja już galopująca?

W ostatni dzień sierpnia Główny Urząd Statystyczny opublikował tzw. szybki szacunek dotyczący inflacji. Wg danych, w sierpniu ceny rosły o 5,4% w porównaniu do poprzedniego roku i o 0,2% w porównaniu do lipca. To dość mało optymistyczny odczyt, szczególnie wobec oczekiwań analityków, którzy prognozowali, że sierpniowy wskaźnik CPI wyniesie 5,2% r/r. Jest to kolejny niechlubny rekord wzrostu cen dóbr i usług konsumenckich - 5,4% to najwyższy poziom wskaźnika inflacji od czerwca 2001 r., czyli ponad dwudziestu lat. Warto jednak dodać, że już w lipcu 2001 r. wskaźnik CPI wynosił 5,2%, czyli był niższy od obecnej inflacji.

Jeżeli już mielibyśmy doszukiwać się pozytywów we wstępnych danych GUS za sierpień, to warto zauważyć że dynamika wzrostu cen w ujęciu miesięcznym zmalała dwukrotnie w porównaniu do poprzedniego miesiąca - w lipcu wskaźnik CPI wyniósł 0,4% m/m, jednak w perspektywie rocznej koszyk dóbr i usług podrożał wówczas „zaledwie” o 5%.

 

Sierpniowy odczyt CPI to piąty miesiąc z rzędu z inflacją powyżej górnych widełek celu inflacyjnego NBP (3,5% r/r)

Nic nie zapowiada również zauważalnych spadków dynamiki wzrostu cen w kolejnych miesiącach, mimo wielu ostatnich wypowiedzi członków Rady Polityki Pieniężnej, w których wyrażali oni przekonanie, że w ostatnim kwartale inflacja znacząco wyhamuje.

Wg danych GUS, największy wpływ na rekordowy odczyt inflacji w sierpniu miały wzrosty cen paliw, które wyniosły aż 28% w perspektywie rocznej i 1,8% w porównaniu do lipca. Z jednej strony tak duży wzrost r/r można wciąż tłumaczyć efektem niskiej bazy z zeszłego roku, spowodowanej pandemicznymi spadkami cen paliw, z drugiej jednak niemal dwuprocentowy wzrost w perspektywie miesięcznej trudno uznać za mało znaczący. Dla porównania: w lipcu paliwa drożały o 30% w porównaniu do zeszłego roku.

Reklama

Wg szybkiego szacunku GUS, w sierpniu nośniki energii podrożały o 6,1% r/r, natomiast żywność i napoje bezalkoholowe o 3,9% w porównaniu do poprzedniego roku (w lipcu było to 3,1%). Na pełne dane dotyczące inflacji konsumenckiej w sierpniu będziemy musieli jeszcze poczekać - zostaną opublikowane 15 września.

 

Czytaj więcej